Neue Vocalsolisten i To Rococo Rot na finał V edycji Dni Muzyki Nowej

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Oryginałów w świecie muzyki nie brakuje. Odbywający się w gdańskim Żaku Festiwal Dni Muzyki Nowej poszukuje i znajduje ich zgoła regularnie, ale w drodze na finał piątej już jego edycji można zastanawiać się, czy przypadkiem nie widziało się już prawie wszystkiego. Gdy jednak wchodzi się na Salę Suwnicową i rozpoczynają się koncerty, szybko dochodzi się do wniosku, że podobne analizy nie są wiele warte. Festiwal uwieńczyły występy Neue Vocalsolisten i To Rococo Rot.

Czekający na ostatni występ swych ulubieńców fani To Rococo Rot musieli przeżyć jedne z najdziwniejszych chwil w życiu, gdy na scenie pojawiła się grająca tego wieczoru jako pierwsza wokalna grupa Neue Vocalsolisten. Co przed koncertem postrockowców robi na scenie, żywcem niby wyjęty z filharmonii, siedmioosobowy chór? Stricte neoklasyczna, trudna kompozycja Ante Litteram autorstwa Oscara Bianchi musiała budzić w nich pewne obawy. W Neue Vocalsolisten drzemał jednak demon, który budził się z każdym kolejnym utworem. Miejsce muzyki poważnej stopniowo zajmowało coraz większe sceniczne szaleństwo. Wykonana jako trzecia Diesiecta Membra Mauro Lanzy zmieniła koncert w parateatralny spektakl. Wokaliści sięgnęli po dźwiękowe gadżety – plastikowe, dziecięce megafony, prukające poduszki czy gumowe świnki co w połączeniu z ich minami pokerzystów i klasyczną prezencją skutkowało niebywale komicznym efektem. Gdy do tego wszystkiego doszły jeszcze przerysowane, frywolne scenki aktorskie – tańce, krzyki, posapywania - performace wziął całkowicie górę nad muzyką. Rzecz jasna publiczność bawiła się świetnie, bo w istocie, przy całym szaleństwie pod warunkiem zgody na paraoperetkową konwencję – było to rzeczywiście zabawne. Można byłoby ten występ traktować w kategoriach interesującego dziwadełka, jednak dostojni panowie i panie zadają sobie sporo trudu, aby te figle stroić. Wszystkie te cudactwa zapisane są w partyturach (Bóg raczy wiedzieć, w jaki sposób) i skrupulatnie odgrywane a zespół szczyci się przecież 30-letnią tradycją. Neue Vocalistsolen nie są więc w najmniejszym stopniu hochsztaplerami, i bez dwóch zdań lubią tę swoją pracę, choć przyjęcie podobnego kabaretu w ramach muzyki do dziś jeszcze nazywanej niekiedy poważną może spowodować niemały szok poznawczy.

Ambicji zaskakiwania żakowej publiczności nie mieli natomiast niemieccy postrockowcy z To Rococo Rot. Bracia Robert i Ronald Lippok oraz Stefan Schneider grali ostatnią w dziewiętnastoletniej historii zespołu trasę koncertową i zdaje się, że wyłącznie ta okoliczność sprawiła, iż zaproszono ich na Dni Muzyki Nowej. Muzyka tria niespecjalnie pasowała do konwencji (nawet tak pozornie niekonwencjonalnego) festiwalu. Co więcej, protoplaści postrocka, którzy gdańskim koncertem de facto zakończyli działalność, wypadli niestety dość przeciętnie. Hipnotyczny, miejski trans oparty na basowych pętlach i brzmieniu elektronicznych przetworników przekonuje być może na ich płytach (ostatnia, nagrana z gościnnym udziałem Arto Lindsaya zebrała bardzo pozytywne recenzje), ale w sytuacji live, tego przynajmniej wieczoru muzycy nie wypadli najlepiej. Być może sprawiło to związane z zakończeniem działalności rozkojarzenie, może lekkie wyczerpanie oszczędnej formuły (bo koncert brzmiał jednostajnie, mimo iż grane były utwory z różnych okresów kariery grupy), ale muzyka, która dobrze zagrana mogłaby stworzyć porywające show, tutaj się nie kleiła. Po jakimś czasie zauważyli to nawet sami artyści. „Już rozpoznałem sytuację: tam z tyłu jest grupka naszych fanów, reszta ludzi słucha z zainteresowaniem, ale ten gość z przodu ma bardzo podejrzaną minę...” – wtrącił między utworami zza stołu mikserskiego Robert Lippok. Mimo to koncert zakończył się rzadkim podczas tej edycji festiwalu bisem, a muzycy, choć pod szyldem To Rococo Rot już nie zagrają, z pewnością pozostaną muzycznie aktywni na innych platformach twórczych.