Muzyka na przebudzenie – Aaron Goldberg Trio otworzyli Festiwal Jazz Jantar 2015

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Zaczęło się. Festiwal Jazz Jantar, największe na Pomorzu, a przy tym coraz bardziej doceniane w skali kraju wydarzenie jazzowe, możemy uznać za otwarte. Wprawdzie koncerty pod tym szyldem odbyły się już także w marcu oraz w maju, ale wiadomo, że najbardziej czeka się właśnie na tę najbogatszą programowo część jesienną.  Pierwszy koncert właściwego Festiwalu Jazz Jantar 2015 był jego bardzo obiecującym preludium.

Dlaczego “tylko” preludium? Nie jest to w żaden sposób zarzut – umiejętnie otworzyć ważne wydarzenie muzyczne to sztuka, a trio Aarona Goldberga spełniło swą rolę doskonale. Miękki, nastrojowy straight-ahead jazz amerykańskiego pianisty był dla festiwalu mniej więcej tym samym, czym na rześkie przebudzenie i dobry początek dnia jest dobra kawa. Brzmi to może niczym wyjęte żywcem z tandetnej reklamy, ale tak się właśnie sprawy miały, a nie można dać się zwieść formule, bo muzyka tria nic z tandety nie miała. Nie po to Goldberg terminował u artystów takich jak Joshua Redman, Kurt Rosenwinkel czy Betty Carter, aby być porównywanym do ładnych, lecz pustych obrazków. Znacznie bliżej mu do śniadania mistrzów, niż do telewizji śniadaniowej.  Za lekkością, obecną w grze bostońskiego pianisty stoją wszak wykuwane doświadczeniem wyczucie i, jak na absolwenta nowojorskiej New School for Jazz and Contemporary Music przystało – nienaganna zwinność techniczna. Towarzystwo miał Godberg zresztą także bardzo zacne: Reuben Rogers, (dla którego była to druga wizyta w Żaku w tym roku) tworzył silnym pulsem kontrabasu solidny muzyczny fundament, a  zastępujący Erica Harlanda, „grający wszędzie, gdziekolwiek nie pójdziesz, z najlepszymi” (słowa Goldberga)  Leon Parker z toru efektywnej, sprawnej gry wyskoczył tylko raz - na poprzetykane wybijaniem rytmu na własnej klatce piersiowej wokalne solo, (za które zebrał, oczywiście, gromkie owacje).

 

W zagranej przez trio muzyce mnóstwo było subtelnej, zdradzającej różne inspiracje melodyki. Bo i wpływy latynoskie („Black Orpheus” autorstwa Luiza Bonfy i Antônio Marii), i Charlie Parker („Perhaps”), i Chopin (głowę dałbym, że w jednym z utworów usłyszałem echa Preludium in E-Minor op.28 no. 4 „na jazzowo”, co w Polsce może odbić się solidną czkawką - na szczęście nie tym razem). W okolicach finału, gdy muzycy nabrali pewności, a koncert tempa, zabrzmiało również wonderowskie „Isn’t she lovely”, wzbudzając spory entuzjazm zebranej w dużej liczbie (we wtorek!) publiczności. I choć Aaron Goldberg Trio promowało występem swój najnowszy album „The Now”, repertuar koncertu był bardzo przekrojowy. Jednak jak wyjaśnił sam pianista, w jazzie nie ma nic ponad „teraz”:  “Jazz is the music that you always play now. It’s now, and then now, and now again… And then you die.” Zatem następny odcinek słuchania teraźniejszości już w najbliższy piątek.