Jazz i okolice: John Scofield Überjam Band

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski/mpc.encore7.com

Im bliżej końca festiwalu Jazz & Beyond tym wyżej zawieszana poprzeczka. Ostatni w programie, zaplanowany na grudzień jest koncert Leszka Możdżera, który ostatnio jest na fali i nagrywa same platynowe krążki

Tymczasem w piątek 22 listopada na scenie kameralnego Kinoteatru w Katowicach na przedostatnim występie festiwalu pojawił się John Scofield. Przyjechał do Katowic z najnowszym projektem związanym z najnowszą płytą „Überjam Deux”, która jest bezpośrednim nawiązaniem do wydanej w 2002 roku „Überjam”. Wraz z mistrzem gitary zagrali Avi Bortnick na drugiej gitarze (plus sample komputerowe), Andy Hess na basie i Louis Cato grający na perkusji, jedyny czarnoskóry muzyk w składzie. Nie był to pełny band jaki Socfield zaprosił do pracy nad swoim najnowszym albumem. Mi osobiście najbardziej brakowało Johna Medeskiego i jego organów.
Niemniej, koncert był na pewno nie lada gratką dla fanów Scofielda, jego stylu i kunsztu gry na gitarze. A że reprezentuje szeroki przekrój gatunków muzycznych, to fanów ma ogromną rzeszę. Było to też wyraźnie widoczne podczas występu – na sali pojawiły się osoby ze wszystkich grup wiekowych, od istot bardzo młodych po rówieśników już ponad sześćdziesięcioletniego muzyka.

Dużo dobrego można powiedzieć o organizacji i miejscu koncertu. Na balkonie słuchacze spokojnie zasiedli w fotelach, a pod sceną fani słuchali koncertu w luźnej atmosferze na stojąco. Sam artysta, mimo że od lat zaliczany do ścisłej czołówki najlepszych gitarzystów jazzowych świata, nie stwarza wokół siebie aury niedostępności i nie „gwiazdorzy”. Zdjęcia mógł robić każdy i to przez cały koncert, a fani w zasadzie opierali się o scenę – tak blisko mogli podejść do swojego ulubionego artysty. A ten, rozluźniony dobrze się bawił swoją muzyką i ze swoimi fanami.

Na liście startowej znalazły się takie utwory, jak „Snake Dance”, "Cracked Ice", "Boogie Stupid", "Dub Dub" czy "Curtis Knew". Od samego początku salę wypełniało pulsujące, rytmiczne granie i charakterystyczne brzmienie gitary Scofielda, jak i rozpoznawalne frazowanie. Podczas koncertu gitarzysta przewędrował przez kilka gatunków muzycznych, ale zrobił to płynnie, cały czas utrzymując spójny charakter występu. Było więc funky, groove, jazz, jego ulubiony blues, a nawet reggae i elementy elektroniki. Za obsługę komputera odpowiadał Avi Bortnick. Momentami samlpe i psychodeliczne wstawki wydawały się jednak zbyt nachalne. W tym czasie Scofield odpoczywał przysiadając na skrzyni po sprzęcie. Dawał też w ten sposób możliwość zagrania kolegom, ale i tak wszyscy wpatrywali się w niego czekając, kiedy znów dotknie strun swojego Ibaneza. Scofield oczywiście wyposażył się w stosowną ilość wszelkiej maści efektów gitarowych, z których intensywnie korzystał. W pewnym momencie musiał nawet zdjąć buta, by przełączanie efektów szło mu sprawniej. Świetnie się bawił w charakterystyczny dla siebie sposób, nagrywając na żywo sampla, a następnie improwizując w rytm zapętlonej frazy. Zresztą, jak na festiwal muzyki improwizowanej przystało, było jej w brud. Świetnie w charakter gry wpisywał się perkusista, który nawet zaprezentował swoje możliwości wokalne, gdy na bis zabrzmiało „I don't need no doctor” z płyty „John Scofield Plays the Music of Ray Charles”. Wirtuoz gitary zachęcał do śpiewania, co publiczność szybko i sprawnie podchwytywała. Z całego teamu jedynie gitara basowa, wydawała się instrumentem najmniej wyraźnym, stłumionym i wycofanym.

Cóż, John Scofield potrafi nawiązać kontakt z publicznością i najwyraźniej lubi to. Gdy spogląda na nich, robi to w sposób indywidualny, patrząc na konkretne osoby, a nie na cały tłum. Taka też jest jego muzyka – trafiająca do wielu naraz, ale pewnie do każdego w inny, indywidualny sposób.
Johnowi Scofieldowi na pewno należy poświęcić więcej czasu i uwagi. Dlatego, drogi czytelniku, poświęć mu ten czas choćby teraz. Recenzja skończona. Zamiast czytać Scofielda – słuchaj go!