Recenzje

  • Good Days at Schloss Elmau

    Gwylim Simcock jest 30-letnim pianistą z Wielkiej Brytanii, utalentowanym do tego stopnia, że określany jest przez niektórych mianem geniusza – ponoć tak powiedział o nim Chick Corea. Jest znany z twórczego łączenia muzyki klasycznej i jazzu. I rzeczywiście, gdy słuchamy solowego albumu "Good Days at Schloss Elmau", płyty zakwalifikowanej przez wydawcę do gatunku: "jazz", od razu słyszymy, że jazz to raczej nie jest. Klasyczny szkielet wydaje się tu dominujący.

  • Hard Cell Live

    Na okładce płyty winno znajdować się zalecenie: "Słuchać głośno". Wtedy ta muzyka ma odpowiedni ciężar i moc. Przy cichym słuchaniu jej część może po prostu umknąć. Z drugiej strony winno też znajdować się ostrzeżenie: "Słuchanie (bez odpowiedniego przygotowania) grozi śmiercią lub kalectwem". Nie jest to muzyka dla grzecznych dziewczynek. To muzyka dla niegrzecznych chłopców. A i ich może nieźle porazić.

  • Unveil

    Są momenty, kiedy od pierwszych dźwięków płyty wyraz mojej twarzy wpierw zamiera w uśmiechu, a następnie jedynie uśmiech ten powiększa się i poszerza. Są takie momenty, kiedy - czapki z głów - od tych pierwszych dźwięków wiem, że do czynienia mam z geniuszem.

  • Acoustic Machine

    Pierwsze wrażenie po wysłuchaniu płyty The Vandermark 5 jest takie, że ich muzyka zmieniła się nie do poznania.

  • Song

    To już kolejna płyta Marty'ego Ehrlicha, którą recenzuję i przyznam, że początkowo byłem raczej niemile zaskoczony zawartością tej płyty. Nie żeby była zła, źle nagrana, zagrana itd. - muzykom tej miary, co kwartet, który nagrywał ten materiał raczej wpadki się nie przydarzają. A jednak. Od początku czegoś brakowało. Była ona za spokojna.

  • Emphasis & Flight

    „Folkowy jazz osadzony w bluesie”. Tak sam Jimmy Giuffre lubił określać swoją muzykę. Pod tymi skromnymi, wydawałoby się, słowami kryją się jednak rewolucyjne przemiany, których to klasyczne trio, w klasycznych koncertach z 1961 roku, jest doskonałym wyrazem.

  • SF Jazz Collective plays Stevie Wonder

    Prawdę powiedziawszy to ja chyba nie powinienem recenzować płyt zespołu San Francisco Jazz Collective. Nie powinienem tego robić ponieważ to co mam na ich temat do powiedzenia to nie recenzja, ale radosna erupcja najróżniejszych entuzjastycznych myśli podsycana dodatkowo świadomością, że na co jak co, ale na albumy tej formacji nie dość, że trzeba długo czekać zanim kilka urzędów pocztowych upora się z jej dostarczeniem, to jeszcze wydatnie obciążają kieszeń.

  • Heart's Reflections

    Wadada Leo Smith zrobił nam w tym roku dużą przyjemność. Nagrał nowoczesny album jazzrockowy.  W dodatku podwójny. Momentami z jajem, momentami liryczny, czasem trochę patetyczny, a czasem lekki. Do jego realizacji zaprosił wytrawnych muzyków. Starszych i młodszych. Jest tu akustyka, prąd i elektronika. Jest groove, rockowy kop, jazzowy ogień, ale także trans i kosmiczno-nieludzkie przestrzenie. Jest super...

  • Grünen

    Stosownie do informacji portugalskiej wytwórni płytowej jest to pierwsze spotkanie pianisty Achima Kaufmanna, kontrabasisty Roberta Landfermanna i perkusisty Christiana Lillingera. Do występu i jego rejestracji doszło bez wcześniejszej próby, bez partytur do zinterpretowania. Osiem improwizacji par excellence wypełnia ten zachwycający, spójny, ożywczy brzmieniowo album.

  • Hadrons

    Bardzo rzadko zdarza się, aby muzyk prostymi słowami określił sedno i charakter założenia swojego przekazu artystycznego. Udało się to Piotrowi Damasiewiczowi w liner note do najnowszego albumu. Postawił tym samym pod znakiem zapytania sens pisania o tej płycie przez kogoś innego. Wypowiedź autora rozpoczyna się słowami: „Założeniem połączenia orkiestry kameralnej z jazzową sekcją i trzema instrumentami dętymi było stworzenie zwartej pod względem ekspresji brzmienia i formy.

  • Niedokończone książki

    Pierwszy polski dzień na tegorocznym Warsaw Summer Jazz Days miał udowodnić i pokazać mniej zorientowanym, w czym tkwi siła muzyki improwizowanej znad Wisły. Dobór wykonawców, jak sądzę, niewątpliwie miał pogodzić oczekiwania zwolenników głównego nurtu i tych, którzy przedkładają artystów niepokornych, stale eksperymentujących i poszukujących nowych środków wyrazu nad dobrze skrojony, garniturowy jazz.

  • Tres Cabecas Loucuras

    Ostatnio dostrzegam coraz więcej symptomów koleżeństwa między niezalem a jazzem. Oczywiście chodzi mi o uczucie do tej części sceny, która nie hołduje tezom powtarzanym przez skostniałych konserwatystów. Pomimo hipereklektyzmu poprzedniej dekady, poszerzania horyzontów, wykonawcy nie stroniący od improwizacji zostali trochę niesprawiedliwie zepchnięci w obowiązującym dyskursie do co najwyżej drugoplanowych ról.

  • Tren Żałobny

    Kiedy umiera ktoś bliski, a czasem nawet tylko znajomy, nie zwyklismy kasować jego numeru telefonu, czy usuwać z grona znajomych na facebooku. Chwila wzruszenia towarzyszy gdy szukając jakiegoś starego maila znajdujemy list, w którym ktoś, kogo już nie ma, potwierdza nasze spotkanie, albo chce abyśmy dopilnowali jakieś wspólnej sprawy.  Niestety wiadomości na poczcie głosować kasują się automatycznie po tygodniu czy miesiącu.

  • They Were P

    To będzie jedna z najkrótszych recenzji w jazzarium.pl, bo też i opisywanie płyty „They Were P” jest kompletnie nie na miejscu. Ba to nawet nie będzie recenzja. Właściwie nie wiadomo za bardzo co to będzie za tekst, ale jakiś musi być, choć szczegóły z których większość recenzji się składa są tu raczej bez znaczenia. Bez znaczenia jest zatem liczba utworów, którą mieści album. Nie jest również przesadnie ważne jakimi tropami podążają inspiracje Rafała Gorzyckiego.

  • Balloons

    Jeden z amerykańskich recenzentów tej płyty napisał w swoim tekście, że Kenny Werner to przykład artysty, który potrafił przekuć wielką tragedię w wielki triumf. Wiadomo co miał na myśli. Pisałem o tym relacjonując występ Kenny’ego Wernera w warszawskim Novym Kinie Praha nieco ponad miesiąc temu, nie ma więc palącej potrzeby powtarzać historii o tragicznie zmarłej córce. A triumf? Tak, przysłuchując muzyce Wernera z ostatnich dwóch lat zwłaszcza wielkoorkiestrowej „No Beginnings, No Ends” można chyba śmiało tak powiedzieć – Kenny Werner triumfuje!

Strony