Scrambler

Autor: 
Paweł Baranowski
Mike Pride
Wydawca: 
Not Two
Data wydania: 
01.01.2005
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Mike Pride - drums, percussion & vocals; Tony Malaby - tenor sax; Charlie Looker – guitar; William Parker – bass

Kiedy jeszcze słuchałem hard rocka, na niektórych płytach pojawiał się napis: Play loud. Cóż, Marek na okładce płyty Mike'a Pride'a winien napisać to samo. Pierwszy utwór rozpoczyna dwuminutowe solo perkusji. Jeśli się go posłucha nazbyt cicho cała przyjemność słuchania tej płyty gdzieś się gubi. Słuchanie cichego sola perkusyjnego na początku płyty może zupełnie zniechęcić do dalszego podążania jej śladem. Uprzejmie uprasza się zatem podkręcić głośność we wzmacniaczu i pozwolić spokojnie wypowiedzieć się perkusiście w swym solo. 

Potem już ich nie będzie, choć sposób zgrania materiału nie pozostawia złudzeń, że jest to nagranie perkusisty. Oprócz niego występuje tu nic mi do tej pory nie mówiący gitarzysta Charlie Looker, muzyk do niedawna kojarzony przeze mnie jednak raczej z innym rodzajem jazzu - Tony Malaby oraz legenda jazzowego kontrabasu William Parker. Jeśli dodać, że perkusista to członek zespołów Anthony Braxtona z ostatnich lat, to rzec można - skład całkiem-całkiem. Można zaryzykować nawet twierdzenie: gwiazdorski. I pewnie nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że płyta wydana została w Polsce i nie jest to żadna licencja, a materiał zrealizowany specjalnie dla Not Two. Brawo.

Brawo także za muzykę, bo jak już powiedziałem, gdy miną dwie pierwsze minuty dla miłośnika gwałtownych dźwięków rozpoczyna się raj na ziemi. Ostre, niemal hardcore'owe dźwięki i... spokojna w tym kontekście gitara. Czyli jakby na odwrót. Ci, którzy rozgrzewają, to przede wszystkim swobodny jak niemal nigdy dotąd Tony Malaby oraz Mike Pride. Jest zatem głośno, z niesamowitą, roznoszącą ściany energią. Jest swobodnie i... po kilkunastu przesłuchaniach już wiem: jest także doskonale. To naprawdę dobre w swej kategorii nagranie. Znów niedosyt powodowany brakiem koncertu, czy koncertowej realizacji, albowiem taka muzyka najlepiej sprawdza się na koncertach. Wówczas jest najdoskonalsza. Niemniej jednak, gdy nie można mieć wszystkiego, należy cieszyć się tym co jest. A jest czym.

Wyciszony w porównaniu z niemal agresywnie brzmiącymi Pride'm i Malabym Looker okazuje się mistrzem abstrakcyjnej gitary. Brzmi, jakby był uczniem Joe Morrisa, choć od starszego kolegi jest mimo wszystko bardziej dosadny i mniej "koronkowy". Dla mnie morrisowe konotacje, to bardzo mocna rekomendacja, zwłaszcza, że podobnie do bardziej znanego Morrisa, Looker również gra w sposób zupełnie nieprzewidywalny.

Dla mnie bohaterem tego nagrania pozostanie Malaby. Zwykle, choć pojawiał się w dość zaskakujących projektach, a i sam zagrać potrafił dość mocno, kojarzył mi się z muzyką zdecydowanie bliższą współczesnego środka jazzu. Tym razem, mocne, nieco chropawe brzmienie saksofonu króluje w gitarowo-tenorowych starciach umiejętnie dozując dramaturgię nagrania. O właśnie, chyba "dramaturgia" jest najwłaściwszym słowem - zaledwie cztery kompozycje składające się na płytę cechuje ta wcale nieczęsta cecha jazzowych nagrań. Muzycy, a szczególnie napięcia powstałe na linii Malaby-Looker niemal od pierwszej chwili, tuż po wybrzmieniu wspomnianej solówki perkusyjnej, stale podgrzewają atmosferę nagrań. Być może, owa dynamiczna solówka Pride'a miała w założeniu odpowiadać staremu poglądowi Hitchcocka, że należy zacząć od trzęsienie ziemi, a potem stopniowo podnosić atmosferę. W przypadku przynajmniej stosunkowo głośnego słuchania, niewątpliwie taki zamysł się udał.

I jakkolwiek pierwsze przesłuchanie płyty nie wywarło na mnie najlepszego wrażenia, to dziś, o kilkanaście co najmniej przesłuchań jej dalej będąc, mogę stwierdzić, że jest to doskonała płyta.

1.  A Cry For Unity; 2.  Sometimes It Just To Show; 3.  A Prayer For Peace; 4.  You Never Be So Sure