Lucent Waters
Od kilku dni wsłuchuję się w najnowszy, można powiedzieć, wciąż ciepły krążek Floriana Webera, nagrany w towarzystwie Ralpha Alessiego, Nasheeta Waitsa i Lindy My Han Oh, pod tytułem Lucent Waters (Przejrzyste wody).
Zaledwie dwa tygodnie po jego ukazaniu się pod szyldem oficyny wydawniczej ECM artysta gościł na bielskim festiwalu Jazzowa Jesień im. Tomasza Stańko w towarzystwie muzyków, którzy współtworzyli ostatni album pianisty (wyjątek stanowił perkusista; w miejsce nowojorskiego bębniarza Nasheeta Waitsa na scenie pojawił się pochodzący z Bośni i Hercegowiny Dejan Terzic). Miałem więc okazję posłuchać Webera na żywo oraz z płyty i muszę przyznać, że pozostało we mnie mocne wrażenie, że obie artystyczne inkarnacje kwartetu Floriana Webera okazały jednak dość odległe od siebie, a ta zarejestrowana w studiu nagrań zdecydowanie bardziej kontemplacyjna i wysublimowana.
Na program płyty składa się osiem utworów o przejrzystej konstrukcji, które noszą zauważalny stygmat klasycznego wykształcenia muzycznego lidera zespołu. Brilliant Waters otwierający płytę, z mocno zaakcentowaną partią fortepianu, której dość powściągliwie wtóruje perkusja i bas, wprowadza słuchacza w nastrój niespokojnej melancholii, z której wyrywają go niespokojne pierwsze takty następnego: Melody of a Waterfall. Warto zwrócić uwagę na pełną ekspresji, nerwową partię kontrabasu – Oh gra na nim, jakby struny parzyły, nie pozwalały na dłuższy kontakt z sobą. Zresztą jest tu wszystko: zrazu złowrogie, głębokie uderzenia bębna, wywołujące niepokój szeleszczenie talerzy, kryształowe, przejrzyste, mieniące się dźwięki fortepianu, wędrujące to w górę, to w dół skali. Nie słychać tylko trąbki.
Ta rozścieli aksamitne, tęskne, ciepłe dźwięki dopiero w trzecim utworze na płycie: From Cousteau’s point of view. To bardzo udany numer, z umiarkowanym, choć żwawszym niż we wcześniejszych utworach rytmem, z wyrazistą, długą partią fortepianu, który z wyczuciem buduje nastrój, umiejętnie zmieniając natężenie dźwięku, tempo, łącząc pojedyncze dźwięki w akordy, by po chwili je rozdzielić i dać im wybrzmieć. Trąbka, początkowo ustąpiwszy miejsca fortepianowi, powraca pod koniec utworu, przypominając słuchaczowi główny temat i spinając klamrą całą kompozycję.
Zamknąwszy „marynistyczną” część płyty Weber serwuje słuchaczom dedykowany swemu muzycznemu przyjacielowi, więcej – mentorowi, wielkiemu saksofoniście Lee Konitzowi, czwarty utwór pt. Honestlee. Nieśpieszny, przestrzenny, zmieniający się co chwila jak jesienna aura, z powtarzanym kilkakrotnie, przyjemnym dla ucha motywem przewodnim kawałek nie ma chyba jednak w sobie dość iskry i magnetyzmu, by porwać słuchacza, uwieść go i oczarować. Szkoda. Jednak pomrukujący i nucący dość zapamiętale w tle Weber zdaje się tego nie zauważać.
Po kolejnej dość spokojnej kompozycji Butterfly effect kwartet podaje wreszcie bardziej kaloryczne danie – Time horizon, które ma w sobie żar, ekspresję, nerwowość, zdolną zadowolić wymagające mocniejszych akcentów muzyczne podniebienie. Niespokojny, gęsty rytm, soczyste, głębokie, usadowione w dolnych rejestrach akordy fortepianu w początkowych taktach utworu zapowiadają niewielkich rozmiarów trzęsienie ziemi. Nic się w jego wyniku nikomu nie stanie, ale uczucie grozy i niepokoju wychodzą poza podświadomość i przybierają realne kształty.
Intrygującą odmianę przynosi następny w kolejce Fragile cocoon z pulsującym rytmicznym kontrabasem Lindy Oh i piękną przejmującą partią trąbki Ralpha Alessiego. Tę cokolwiek rozedrganą narrację przecina zdecydowana gra fortepianu, który bez kompromisów zaznacza swoją obecność, przejmując palmę pierwszeństwa nad pozostałymi instrumentami. Tu się dużo dzieje, ale wszystko jest dobrze przemyślane i rozplanowane. Świetna, zasługująca na uwagę, jest gra perkusisty – utwór zyskuje dynamikę, przyśpieszenie, energię, którą oddaje słuchaczowi, wywołując uczucie gęsiej skórki.
Program płyty zamyka Schimmelreiter, sześciominutowa kompozycja o zgrabnym kształcie, bardzo ilustracyjna, sugestywna, nastrojowa i melodyjna. Melancholijny temat utworu daje się nucić, odsłuchany uważnie, zatrzymuje się na dłużej w pamięci. Równoległą melodię do tej granej przez instrumenty nienachalnie nuci pianista, chrypiącym z lekka głosem. Kołyszący, odrobinę nierównomierny rytm prowadzi słuchacza przez cały utwór, aż do jego nieoczekiwanego zakończenia, jakby w połowie taktu. Ten ciekawy zabieg pozostawia odbiorcę z uczuciem lekkiego niedosytu.
Lucent Waters Floriana Webera jest pozycją jesienną, nie tylko z powodu momentu, w jakim płyta się ukazała; nastrój utworów odpowiada aurze za oknem, przynosi ducha nostalgii, skłania do refleksji. Nie można odmówić kompozycjom piękna i dojrzałości oraz szczerości w wyrażaniu emocji. Jako całość, ten zestaw dobrze się broni. Sporo tu odwołań do muzyki klasycznej, romantyzmu. Klimat utworów zachęca do wyciszenia, wejrzenia w głąb. Jeżeli tego poszukujecie, sięgnijcie po to wydawnictwo bez wahania. Jeżeli jednak potrzebujecie ognia, który Was rozpali i ogrzeje, to Lucent Waters tego nie obiecuje. Nie jest to słabością, ani wadą tej pozycji wydawniczej, ale jedynie jej wyraźną cechą, tak rozpoznawalną w muzyce, jaka ukazuje się pod znakiem wytwórni Manfreda Eichera. Zapraszam do odsłuchu i wyrobienia sobie własnej opinii o najnowszej płycie Floriana Webera.
1. Brilliant Waters; 2. Melody Of A Waterfall; 3. From Cousteau‘s Point Of View; 4. Honestlee; 5. Butterfly Effect; 6. Time Horizon; 7. Fragile Cocoon; 8. Schimmelreiter;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.