In The Light Of The Current Myth
Rozbudowana wersja Aurora Trio? A może zredukowana wersja The Shroud Band? Którymkolwiek tropem byśmy nie poszli, zawsze natrafimy na smakowite rozwiązanie. Kwintet bez nazwy własnej na kontrabas, fortepian, perkusję, saksofon i jedyny w swoim rodzaju głos, niekiedy naprawdę … antyczny, to z pewnością perła w koronie tegorocznych publikacji Fundacji Słuchaj, którą zwiemy od pewnego czasu prostszą nazwą – FSR Records. A wracając do pytania zadanego na wstępie – jednak zredukowany Shroud Band. Uzasadnienie poniżej.
Przed nami prawdopodobnie rejestracja koncertu (raz przemycono tu kilka oklasków), wszakże przygotowana do publikacji z wyjątkową precyzją, w tysiącem brzmieniowych smaczków, poukładana dramaturgicznie w sposób jednoznacznie wskazujący, iż szefem artystycznym tego smakołyku może być tylko Barry Guy. Nagranie podpisuje piątka artystów, ale po prawdzie chwile, gdy ansambl pracuje pełną mocą należą do rzadkości. Nagranie nieustannie dzieli się na akcje w podgrupach, nie unika ekspozycji solowych i duetowych, w każdym utworze prezentuje inne oblicze tej muzyki, a zmiany estetyczne, czy stylistyczne mają miejsce nawet w obrębie jednego utworu. Efekt końcowy nie jest tu określony jako improwizacja, ani jako kompozycja. Wydaje się być czymś pośrednim. All music by all of the musicians. To trafna diagnoza. Piękny album!
Pieśń otwarcia grana jest pełnym składem i mieni się wszelkimi dostępnymi odcieniami ekspresji. Wokalistka okupuje tu lewą flankę sceny, saksofonista prawą, a środkiem maszeruje trio Aurora ze szczególnie wyeksponowanym brzmieniem basu. Początkowe frazy wydają się dość kameralne, ale wystarczy iskierka, by kwintet zapłonął free jazzem. Równie mało czasu zajmuje artystom zejście do poziomu ciszy, osiągnięcie stanu lewitacji, melodyki wystudzonego smyczka i rozkołysanego śpiewu. Druga historię introdukuje samotny kontrabas, a daniem głównym są smutne melodie kreowane przez wokalistkę, wspierane pianiem i perkusją. W trzeciej części kwartet z poprzedniego epizodu jest już tylko triem, ale za to jakim! Najpierw rozszalałe duo baritone & drums, potem trio niesione niskim, masywnym smyczkiem na gryfie kontrabasu. Bezkrwawy free jazz z najwyższej półki.
Czwarta opowieść nie dość, że jest tą środkową, to trwa najdłużej przekraczając kwadrans. Początek szyty jest dynamicznym duetem piano & drums, środek kolejnym duetem – kontrabasu i wokalu, pod który podłączą się zalotnie brzmiący saksofon altowy. Po wytraceniu tempa narracja przez moment pachnie post-barokiem, ale po sformowaniu się w kwintet, nabiera cech żyznego free jazzu, dodatkowo podsycanego krzykiem Saviny. Te ognisty strumień mocy zostaje tu perfekcyjne ugaszony niemal do pojedynczego dźwięku.
Piątą część otwiera saksofon tenorowy - wyjątkowo spokojny, nostalgicznie rozśpiewany. Po chwili dołącza nisko osadzona perkusja i bas z energią niemal rockową. Akcja tria nabiera dynamiki i post-jazzowej intensywności. Na podsumowaniu do gry wchodzi wokalistka. Szóstą opowieść otwiera z hukiem pianista, która w części poprzedniej odpoczywał. Czarne klawisze mocą pioruna szyją efektowną, solową ekspozycję. Tuż potem całkowita zmiana klimatu - w jednym ciągu dramaturgicznym dostajemy się w pole rażenia smyczka i wokalu, a za moment samotnego wokalu. Pod ten ostatni podczepia się preparujący saksofon, a niedługo potem bas i perkusja. Do kwintetu brakuje nam teraz tylko pianisty. Ten powraca i studzi emocje. Ale to pozór – kwintet po kilka pętlach osiąga kipiel godną free jazzu i zostaje w końcu ugaszony spokojnym głosem wokalistki. Finałowa odsłona grana jest kwintetem, ma ostry, pikantny smak, kołysze się niczym statek w trakcie burzy oceanicznej i zdaje się zmieniać poziom ekspresji i estetykę wykonania jeszcze tysiąc razy, nim ostatecznie skona w ciszy zakończenia.
1. Part One 8:00, 2. Part Two 5:25, 3. Part Three 4:34, 4. Part Four 15:25, 5. Part Five 7:24, 6. Part Six 8:23, 7. Part Seven 4:11
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.