Tia Fuller – inspirować i podnosić na duchu muzyką.

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

Pisząc niedawno na łamach naszego portalu o Chrisie Potterze, rozpocząłem artykuł od koncertowego wspomnienia związanego z tym saksofonistą. Gdy teraz przychodzi mi przybliżyć osobę Tii Fuller, nie mogę uciec od podobnego skojarzenia. Pierwszy i ostatni raz na żywo widziałem tę saksofonistkę na Bielskiej Zadymce Jazzowej w roku 2013., kiedy to współtworzyła grupę Terri Lyne Carrington. Przyznaję, że wcześniej o Fuller nie słyszałem, ale wystarczyło raptem kilka taktów, by stało się jasne, jakiej klasy jest muzykiem. Zarówno na saksofonach jak i flecie grała z temperamentem, bez szczególnej dbałości o przyjazny ton; pamiętam, że była skupiona na „swoim” brzmieniu i „swojej” grze.

Moje skojarzenie jest właśnie takie, natomiast – z tego co można o niej wyczytać – głównym kontekstem jej szerszego funkcjonowania w mediach wciąż jest udział w zespole Beyoncé. Nic w tym dziwnego; ta akurat wokalistka w swoim gatunku prezentuje poziom najwyższy i współtworzenie jej grupy jest nobilitacją. Podobnych mariaży popowo-jazzowych historia przyniosła niemało, by wspomnieć choćby niektórych muzyków bandów Michaela Jacksona, i bynajmniej nie wydaje się, by były to wstydliwe epizody.

 

Znamienne jednak, jak do nich odnosi się Fuller. Oto komentarz artystki, który można wyczytać na jej stronie pod auspicjami wytwórni Mack Avenue: „Koncerty z Beyoncé pomogły mi docenić artyzm i wolność, jaką mamy w jazzie”. Wspomina, że gdy starała się wpleść elementy nadmiernie jazzowe do swojej gry, kazano jej „myśleć o Kate”, czyli statystycznej słuchaczce Beyoncé... Najważniejsze – przynajmniej z perspektywy fanów jazzu – jest to, że Fuller poza profesjonalnymi kolaboracjami na przecięciu gatunków konsekwentnie podąża drogą artystki improwizującej i liderki zespołów.

 

Można powiedzieć, że urodzona w Colorado saksofonistka muzykę ma niejako w genach: jej rodzice są artystami jazzowymi – matka Elthopia Fuller to wokalistka, zaś ojciec Fred jest kontrabasistą – a siostra Shamie gra na fortepianie i regularnie współpracuje z Tią. Wśród głównych inspiracji młodej saksofonistki wymienia się muzykę Johna Coltrane'a, Charliego Parkera i Sary Vaughan. Grę na saksofonie rozpoczęła w liceum, po ukończeniu którego dalej uczyła się muzyki w Spelman College w Atlancie, pod kuratelą Joe Jenningsa. W tamtym okresie występowała m.in. z Rayem Charlesem oraz w lokalnych jazzowych klubach. Na tej uczelni otrzymała z wyróżnieniem tytuł licencjata, natomiast stopień magisterski ukończyła na wydziale jazzu Uniwersytetu Colorado.

 

Jako liderka nagrała cztery albumy: „Pillar of Strength” (2005), „Healing Space” (2007), Decisive Steps (2010) i „Angelic Warrior” (2012), ciepło przyjęte przez krytykę. Gościnnie występowała na płytach m.in. takich artystów, jak Sean Jones czy Nancy Wilson. Zapytana o najważniejsze projekty innych muzyków, w które jest obecnie zaangażowana, wymienia składy Terri Lyne Carrington „Mosaic Project” i „Money Jungle – Provocative In Blue”, przedsięwzięcie „Radio Music Society” Esperanzy Spalding (w jego ramach Fuller pełniła funkcję assistant musical director i przewodziła sekcji dętej) oraz trasę „Beautiful Life” Dianne Reeves. Poza tym występowała z takimi składami i artystami, jak Ralph Peterson Septet, Rufus Reid Quintet, Geri Allen, the Nancy Wilson Jazz Orchestra, Wycliff Gordan Septet, Jon Faddis Jazz Orchestra, Chaka Khan, Ledisi, Kelly Rowland, Jay-Z, Jill Scott, Pattie Labelle, Nona Hendryx, Sheila E., Valerie Simpson, Dionne Warwick, Janelle Monet, Patrice Rushen, Erykah Badu i Aretha Franklin.

W najbliższych dniach, w ramach 53. Jazzu nad Odrą Tia Fuller wystąpi w Polsce po raz pierwszy z własnym triem. Obok niej na scenie wystąpią Mimi Jones na kontrabasie oraz Mark Whitefield Jr. na perkusji. Można spodziewać się, że z tym autorskim projektem zaprezentuje muzykę jej najbliższą. Sama Fuller opisuje ją jako „zakorzenioną w bopie i post-bopie, z elementami R&B, jazzu latynoskiego oraz gospel”. I dodaje, że chce swoją muzyką inspirować i podnosić na duchu. Czy tak będzie we Wrocławiu?