W tym samym czasie co "Byrd in Hand" w 1959 r., ukazały się na rynku płytowym tak słynne pozycje jak: „Giant Steps” Coltrane'a czy "Kind of Blue” Davisa. Nie da się ukryć, że przesłoniły one swym blaskiem inne, nagrane w tamtym czasie sesje.
Harfa, jeden z najstarszych instrumentów strunowych, szybko został wykorzystany w kinie dźwiękowym dzięki swoim walorom dźwiękowym. Równie szybko ciepłe, nastrojowe brzmienie zainteresowało aranżerów jazzowych. Jack Teagarden zatrudnił w 1934 roku pioniera w tej dziedzinie Caspara Reardona, Eddie Sauter korzysta z maestrii Adeli Girard.
Lora Szafran, znakomita jazzowa śpiewaczka, artystka, której głos się podziwia i chwali, jest jednocześnie osobą, o której wcale nie jest tak głośno, jak powinno być. Dlaczego?
Maciej Obara – saksofonista altowy, lider własnych formacji, na którego oczy jazzowego środowiska w Polsce są od jakiegoś czasu zwrócone z uwagą i nadzieją. Dzieje się tak szczególnie od czasu ukazywania się jego płyt w towarzystwie szacownych Amerykanów. Najpierw „Four” z Markiem Helliasem, Nasheetem Waitsem i Ralphem Alessim, potem „Three”, na której za perkusją zasiadł Harvey Sorgen, a na kontrabasie zagrał nie kto inny jak John Lindberg.
Na szczęście nikt dotąd nie pytał mnie o to, jaki zespół jest dziś najlepszy na świecie. Gdyby jednak ktoś chciał poznać moją opinię na tej temat, odpowiedziałbym Bang On A Can All Stars.
Kwintet Wojtka Mazolewskiego to pewnego rodzaju fenomen: w sytuacji, kiedy praktycznie cała scena jazzowa zeszła do podziemi (gdzie skądinąd całkiem dobrze sobie radzi) grupa nagrywa utwory, które nie tylko emitowane są w radiu, ale osiągają wysokie miejsca na Liście Przebojów radiowej Trójki. Nawet biorąc pod uwagę specyfikę stacji, nie zdarzyło się chyba nigdy, żeby utwory jazzowe na liście przebojów gościły tak długo.
Jane Ira Bloom nagrała dla Arabesque Records dwie doskonałe płyty: w roku 1992 - Art. & Aviation i w cztery lata później The Nearness. Piszę dwie, albowiem trzeciej, nagranej w kwartecie z m.in. Fredem Herschem jeszcze nie znam. Tzn. zbyt mało tej płyty słuchałem, by móc ją ocenić. Z pobieżnego przesłuchania wolę te dwie, o których wspominam.
Lubię Dolphy'ego. I to nie tylko jego grę, ale i jego kompozycje. Wcale też nie twierdzę, że jedynie Dolphy dobrze gra Dolphiego, a pozostali czynią to źle. Ot, chociażby płyta Jerome Harrisa sprzed kilku lat dla New Worldu. Nie uważam też, że mały skład - duet - jest zbyt małym dla grania jazzu. Są rewelacyjne przykłady takiego grania. By nie sięgać daleko, wystarczy przywołać z naszego podwórka duety Możdżera.
Japonia zajmuje na jazzowej mapie świata miejsce szczególne. Od lat tamtejsza publiczność kocha muzykę improwizowaną, właściwie w każdej, nawet najbardziej eksperymentalnej formie. John Zorn, zafascynowany (z wzajemnością) krajem kwitnącej wiśni, ma nawet swój japoński pseudonim - Dekoboko Hajime. Japońskie wydania europejskich i amerykańskich płyt jazzowych często zawierają dodatkowe, niepublikowane utwory czy inne dodatki - i zawsze są łakomym kąskiem dla kolekcjonerów na całym świecie.
Mocna muzyka, co nie kłania się naszym uszom, każąc raczej w pokłonie jej się oddawać. W sumie nic nowego. Tego typu energetyczne duety saksofonu i perkusji znamy co najmniej od pamiętnej i doskonałej płyty Johna Coltrane'a i Rashida Aliego "Interstellar Space".
O tej płycie, drugiej z kolei nagranej przez złoty kwartet Leo Smitha, można byłoby napisać potężne opracowanie albo lapidarną recenzję. Z decyzją, którą z formuł wybrać, zwlekałem do ostatniej chwili. I w końcu poddałem się. Nie mam nic do powiedzenia, co nie ucieknie w banał, więc lepiej krótko.
Niezła, ciekawa, dynamiczna, a chwilami nawet poruszająca płyta. Zresztą nic w tym dziwnego. Poza dwoma utworami, wypełniają ją kompozycje Astora Piazzolli, te zaś gwarantują temperaturę przeżyć.
29 stycznia, godzina 20 - kolejna jazzowa niedziela w Muzycznym Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej. Tym razem trio w klasycznym składzie: Maciej Tubis - fortepian, Marcin Lamch - kontrabas, Przemek Pacan - perkusja, czyli Tubis Trio. Mimo dużego mrozu w Warszawie i fety z okazji otwarcia Stadionu Narodowego, sala była wypełniona.
Roscoe Mitchell jest wyjątkowo dziwacznym muzykiem. Przy okazji, również wyjątkowo pociągającym. Należy do wąskiego grona jazzmanów, których najmocniejszą stroną wydaje się klasyczne wykształcenie, w zgodzie z europejską tradycją. Mitchell pobrał nauki, przetworzył uzyskaną wiedzę i dzięki temu może swobodnie poruszać się w skomplikowanych strukturach swojej muzyki. Opanował muzyczny warsztat intelektualny do perfekcji, może robić, na co ma ochotę.
Obiecany Darius Jones w drugiej odsłonie w Jazzarium. Tym razem debiutuje jako lider tria. Podobne propozycje wysunęli niedawno saksofoniści Greg Ward z Chicago (poniedziałkowa płyta dnia: „Juggernauts“) oraz pracująca w Niemczech Angelika Niescier (jej płytę zaprezentowaliśmy w Jazzarium wczoraj). Widać młodych improwizatorów cały czas fascynuje ta prosta, a przez to niełatwa, formuła.