Przez ponad 30 lat zespół Jazz Messengers, dowodzony przez perkusistę Arta Blakeya stanowił prawdziwy poligon dla młodych, początkujących muzyków. Poligon doświadczalny - jeśli przeszło się przez szkołę tego perkusisty, wszelkie trudności, jakich doświadczało się w późniejszej karierze nie stanowiły żadnego wyzwania. Blakey był geniuszem, narkomanem, ekscentrykiem i - jeśli wierzyć Milesowi Davisowi - "straszliwym sukinsynem". Choć to ostatnie ściśle związane było z uzależnieniem od narkotyków i faktem, że trębacz miał w zwyczaju podkradanie muzyków z Jazz Messengers.
Artysta jednego albumu to niespecjalnie pochlebne pojęcie w świecie muzyków, szczególnie jazzowych. A jednak można być powszechnie szanowanym, uznanym i dobrym jazzmanem, nie skupiając się na wydawaniu albumów pod własnym nazwiskiem. Przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Kenny Kirkland – współpracujący z braćmi Marsalis, Stingiem, Michałem Urbaniakiem, czy Elvinem Jones’em - pianista, który dziś miałby 64 lat.
Na festiwalu Jazzie nad Odrą w 2017 roku dwóm z zagranicznych składów, które zostały zaproszone na festiwal, przewodzili znakomici amerykańscy perkusiści. Chodziło o Jeffa „Taina” Wattsa oraz Kendricka Scotta. Była to doskonała okazja, by poznać lepiej dorobek obu artystów, którzy być może kojarzeni są bardziej z uczestnictwem w grupach słynnych liderów aniżeli z prowadzeniem własnych składów. Jeff „Tain” Watts to jeden z tych muzyków, którzy przez dziesięciolecia gry ze znakomitymi liderami zapracowali na szczególną pozycję w świecie jazzu.
W swojej najsłynniejszej książce, „Kryzys muzeów” francuski eseista, historyk sztuki i wieloletni dyrektor Musee Picasso w Paryżu, Jean Clair uznał, że sztuki jest zbyt wiele. Trzeba ograniczyć jej gwałtowny przyrost, grozi on bowiem rozrzedzeniem pojęcia 'piękna', które przecież powinno być używane wyłącznie w odniesieniu do 'prawdziwej' sztuki. W obronie prawdziwego piękna przed zastępem ignorantów i filistrów, Clair zaproponował przeprowadzanie testów kompetencyjnych dla każdego, kto pragnie przekroczyć bramę Luwru. Dla pewności.
Od dwudziestu lat nad światem jazzu panuje rodzina Marsalisów. A przynajmniej próbuje. Roszczą sobie prawo, by określać co jest „prawdziwym jazzem” a co jedynie podróbką. Inni zarzucją im arogancję i fanatyzm, a niektórzy muzycy uznają nawet, że władza i sukces uderzyły im do głowy, a swoim dążeniem do skatalogowania jazzu na „prawdziwy” i „nieprawdziwy”, przypominają dyktatorów, którzy nie godzą się na jakikolwiek sprzeciw.
Wiecie co to Blue Engine Records? Na pewno tak. To zbrojne, płytowe ramię Lincoln Center, które od 2015 roku działa na rzecz popularyzacji, promocji i finasowego wspierania edukacyjnych programów instytucji, na cele której, od lat, stoi Wynton Marsalis.
Jazz at Lincoln Center Orchestra i Wynton Marsalis w szczególny sposób włączają się w obchody jubileuszu znakomitego nauczyciela, kompozytora i myśliciela Leonarda Bernsteina. Nominowany do Grammy kompozytor i aranżer Richard DeRosa we współpracy z puzonistą JLCO Vincentem Gardnerem opracuje jedyne w swoim rodzaju aranżacje muzyki Bernsteina dla JLCO. Koncert odbędzi się 4 lutego, w Narodowym Forum Muzyki, we Wrocławiu.