W muzyce najbliższa mi jest zabawa - wywiad z Mattem Duskiem

Autor: 
Maciej Krawiec

Choć pochodzisz z Kanady, jesteś częstym gościem w Polsce. Masz tutaj rodzinę, ale to nie jest jedyny powód, dla którego przyjechałeś tym razem.

Po raz pierwszy wystąpiłem w Polsce na festiwalu Jazz Jamboree dziesięć lat temu i od tamtej pory bywam tu regularnie. Teraz natomiast ukazała się moja płyta „Jet Set Jazz” i z tej okazji mam przyjemność gościć w programach telewizyjnych czy salach koncertowych.

I my spotykamy się, by między innymi o tym albumie porozmawiać. Jak się czujesz z nowym krążkiem? Jakie towarzyszą Ci przemyślenia i emocje w związku z nim?

Album „Jet Set Jazz” to reakcja na niezbyt miłe przeżycia, które były moim udziałem mniej więcej rok temu. Chciałem nagrać taką płytą, która sprawiłaby mi czystą przyjemność oraz była lekka i rozrywkowa. Nie rozmyślałem, czego chcą moi słuchacze, jakie są ich oczekiwania. To nagranie powstało niejako... dla mnie. Napisałem piosenki, które nawiązywałyby do estetyki swingu lat 60., zabawiłem się przy tym tematyką luksusu i egzotycznej przygody, wiążącej się z podróżą ekskluzywnym samolotem w tamtych realiach. Pracując nad albumem, czułem się jak dziecko spełniające swoje marzenie! Cieszę się, że nie ma tam standardów, a właśnie moja muzyka, która daje mi tyle przyjemności.

Emanuje ona radością, dostarcza rozrywkę. Ta lekka strona muzyki zdecydowanie bardziej Cię interesuje, czy też wykonywanie jej wynika z założenia, że wolisz dawać ludziom przyjemność aniżeli dzielić się innymi, niekoniecznie przyjemnymi, treściami?

Gdy zaczynałem występować, grałem w barach. Razem z kolegami mieliśmy zespół, który zabawiał klientów od 22 do 2 w nocy i wtedy naszym celem nie było tworzenie sztuki, a właśnie czysta rozrywka. Jeśli ludziom się podobało, zostawali dłużej, zamawiali więcej alkoholu i szefowie lokalu byli zadowoleni. Zresztą ja nie przepadam za muzyką zbyt na serio – wolę zabawę, imprezę.

No dobrze, ale trudno być nieustannie na imprezie...

Dlatego każdy koncert przebiega w taki sposób, że utwory rozrywkowe i dynamiczne przeplatam balladami. Jednakże najbliższa mi jest nie refleksyjność, a właśnie zabawa.

Określasz się mianem muzyka jazzowego, ale nie improwizujesz.

To prawda, nie śpiewam scatem. Uważam, że głos ma swoje określone miejsce w muzyce, a inne instrumenty – swoje. Poza tym znam wielu wokalistów, którzy źle improwizują scatem. Ja nie jestem w tym szczególnie dobry, dlatego śpiewam piosenki i na tym polu dążę do perfekcji.

Ale przecież śpiewanie tekstów bądź scat to nie jedyne możliwości, jakie daje głos. Można nim operować ze swobodą, niekonwencjonalnie...

Oczywiście, nieraz się nad tym zastanawiałem, ale ja po prostu wolę wykonywać piosenki w takiej estetyce, która mi jest bliska: Franka Sinatry czy Elli Fitzgerald. Teraz skupiam się na tym, ale kto wie – może za kilka lat skieruję się w inną stronę?

Wymieniasz Sinatrę, Fitzgerald... Jestem ciekaw, czy śledzisz współczesnych wokalistów i wokalistki? Kurta Ellinga, Gregory'ego Portera, Cécile McLorin Salvant...?

Akurat o tej wokalistce nie słyszałem, muszę sprawdzić jej muzykę. Natomiast Ellinga, Portera i wielu innych znam dobrze i oni są znakomici, ale nie czuję łączności z tym, co proponują. Wolę być blisko muzyki, która mnie inspiruje najbardziej, czyli tej ze świata standardów i swingu.

Jak widownia na nią reaguje?

Bawi się razem ze mną – niezależnie, czy gram w Polsce, Japonii czy Ameryce. W trakcie koncertu zawsze dzieje się coś wyjątkowego – następują spontaniczne reakcje słuchaczy, a muzyka żyje, zmienia się. Oczywiście gram utwory, które są ściśle napisane i zaaranżowane, ale myśli podczas występu nigdy nie są takie same, a i zachowania widowni wpływają na moje samopoczucie, a więc i interpretację. Koncert to o wiele bogatsze i ciekawsze doświadczenie, niż słuchanie muzyki w domu.

Mówimy o rozrywce i zabawie, w parze z którymi idą Twoje eleganckie stroje i nieodłączny uśmiech. Czy nieustanne bycie w garniturze, zabawianie widzów, pokazywanie wyłącznie lekkiej strony życia nie jest na dłuższą metę męczące przez swoją nienaturalność?

Wiesz, kilka dni temu miałem urodziny, i na przyjęciu był między innymi mój bardzo dobry przyjaciel. Rzadko zapraszam znajomych na koncerty, ale akurat on był na moim niedawnym występie i powiedział: „Podobało mi się, ale... jesteś zbyt perfekcyjny”. Takie wrażenie może wynikać z faktu, że ja po prostu tego typu bycie na scenie lubię. Dobrze się czuję z takim właśnie przekazem. Być może z czasem uznam, że wolę zająć się inną estetyką? Ale póki co – to właśnie mnie nadal interesuje.

A gdybyś miał zrobić coś kompletnie odmiennego?

Chętnie połączyłbym mój głos z muzyką elektroniczną, w stylu choćby tego, co robi Lana Del Rey. Próbowałem to robić wielokrotnie, ale albo nie byłem z tego zadowolony, albo wytwórnie stwierdzały, że to nie jest to, o co im chodzi. Nie ukrywam, że takie odpowiedzi na moje nietypowe pomysły bywają frustrujące.