Muzyka akustyczna nie zestarzeje się - wywiad z Dariuszem Peterą

Autor: 
Piotr Wojdat

Z pianistą i liderem grup Petera Sextet i Fusion Generation Project rozmawiam po premierze jego nowego albumu “Flashover”. Pytam o to, co skłoniło artystę do grania akustycznego oraz próbuję się dowiedzieć, jak przebiegała sesja do najnowszej płyty.

Jak się czujesz z tym, że po prawie sześciu latach wracasz z nowym wydawnictwem?

Dariusz Petera: Na pewno emocje są zupełnie inne w porównaniu z tymi odczuwanymi przy poprzedniej płycie nagranej z Fusion Generation Project. Teraz więcej się dzieje wokół tego albumu, co mnie trochę zaskakuje, bo nie spodziewałem się aż takiego zainteresowania. Przez to z jednej strony czuję ogromna radość, bo nagranie tej płyty było jakby nie powiedzieć, spełnieniem moich marzeń. Z drugiej strony jest we mnie pełno różnych obaw o wszystko, co jeszcze nieznane, a związane z tym projektem.

Co działo się u Ciebie między wydaniem “No Fusion” a “Flashover” Twojego nowego projektu?

DP: Przez cały ten czas byłem aktywny muzycznie. Brałem udział w różnych projektach. Jednym z nich jest kwintet łódzkiego trębacza Piotra Krzemińskiego, w którym mam przyjemność grać ze wspaniałymi muzykami. Kompozycje Piotra zakorzenione są w tradycji amerykańskiego jazzu, więc jest to dla mnie kolejne, bardzo rozwijające doświadczenie. Zdarzyło się też kilka ciekawych koncertów - czasami niekoniecznie jazzowych, ale bardzo interesujących - m.in. z orkiestrą Sinfonia Iuventus, z którą zagrałem w Sali Kongresowej PKiN w Warszawie podczas europejskiego prawykonania muzyki do filmu “Piraci z Karaibów” w Iluzjonie Filmoteki Narodowej podczas 10. Edycji Święta Kina Niemego, gdzie na żywo tworzyliśmy ścieżkę dźwiękową do pojawiających się na ekranie kadrów. Cały czas koncertowałem z Fusion Generation Project. Natomiast w domowym zaciszu powstawały nowe pomysły na kompozycje. Początkowo z myślą o drugiej płycie dla FGP, jednak nowe doświadczenia, nowe muzyczne inspiracje zaczęły pchać mnie w stronę zupełnie innego myślenia o muzyce niż dotychczas. Wtedy zaczął kiełkować we mnie pomysł nagrania płyty w sekstecie. Pisząc muzykę na ten skład, zaczęły otwierać się przede mną zupełnie inne możliwości brzmieniowe.

Co Cię skłoniło do tego, żeby zacząć grać akustycznie?

DP: Chyba można powiedzieć, że moje postrzeganie muzyki uległo zmianie. Brzmienie instrumentów akustycznych ma w sobie tę szlachetność, duszę - to mnie w nim najbardziej pociąga. Uważam, że jednak muzyka akustyczna nigdy się nie zestarzeje i zawsze będzie aktualna. Grając na akustycznym instrumencie przepływ energii między muzykiem, a instrumentem jest wręcz namacalny. Myślę, że najważniejsze solówki jakie kiedykolwiek zagram, będą zagrane na fortepianie.

Czy zdarza Ci się jeszcze wracać do albumu “No Fusion”? Jak odbierasz tę muzykę z perspektywy czasu?

DP: Niedawno słuchałem pierwszego demo jakie nagraliśmy z FGP. To kompozycja “Hiromi”. Nagraliśmy ją w 2009 roku w trochę innym składzie niż ten znajdujący się na płycie. To jest utwór, który w muzycznym żargonie nazywamy karate jazz (śmiech). Mnóstwo energii, popisowa gra wszystkich muzyków. Na płycie “No Fusion” dość wyraźnie słychać nasze młodzieńcze fascynacje tym, co działo się w muzyce jazz rockowej w latach 80. Nie mogę nie wspomnieć również o gościach, których udało mi się zaprosić do współpracy przy nagraniu albumu. Byli to muzycy: Marcin Kajper, grający na saksofonie tenorowym i sopranowym oraz amerykański trębacz Michael “Patches” Stewart. Z naszą muzyką mieliśmy okazję wystąpić na kilku ważnych konkursach, tj. Krokus Jazz Festival, Jazz nad Odrą, Bielska Zadymka Jazzowa, Europejskie Integracje Muzyczne odnosząc większe lub mniejsze sukcesy. To był bardzo dobry czas w moim muzycznym życiu, ale jak już wspomniałem wcześniej późniejsze doświadczenia zaprowadziły mnie do tego, co dziś mogę Państwu zaprezentować.

Jak dobierałeś sobie muzyków na potrzeby “Flashover”?

DP: Od samego początku wiedziałem, że w swoim zespole będę miał wiolonczelę. Z Krzysztofem Lenczowskim znamy się i współpracujemy od dawna, więc zaproszenie go do zespołu było oczywiste. Myślę, że wprowadzenie do składu wiolonczeli ma duży wpływ na brzmienie mojego sekstetu. W pewien sposób go wyróżnia. Z pozostałymi muzykami nie miałem okazji poznać się wcześniej osobiście. Nigdy ze sobą nie graliśmy, co nie znaczy, że nie znałem ich dorobku. Macieja Kocińskiego, Andrzeja Święsa i Krzysztofa Szmańdę poznałem przez mojego kolegę fotografa, Roberta Wierzbickiego. Kiedy zgodzili się przyjąć moje zaproszenie, zacząłem zastanawiać się, kto mógłby zagrać na trąbce. Miałem na uwadze kilka nazwisk, jednak kiedy trafiłem na nagrania z udziałem Emila Miszka, okazało się, że sposób w jaki kreuje swój muzyczny świat, doskonale wpisuje się w moją koncepcję brzmienia zespołu. Skontaktowałem się nim, otrzymałem pozytywną odpowiedź. I tak powstał mój Dream Team (śmiech).

W zasadzie od samego początku wiedziałem, że w nagraniach wezmą udział ci konkretni muzycy. Należą oni do czołówki współczesnej sceny jazzowej i improwizowanej. Ich doświadczenie, umiejętności oraz otwartość na to co obecnie dzieje się w muzyce jazzowej jest dużym atutem. Byłem przekonany, że na pewno zrealizują to co sobie założyłem.

Jak przebiegała sesja nagraniowa do płyty?

DP: Zanim odpowiem na to pytanie, muszę wspomnieć, że jechałem do studia pełen obaw. W końcu jadę do wynajętego na trzy dni studia nagraniowego i nie znam ludzi (śmiech).

W mojej głowie pojawiało się mnóstwo wątpliwości: czy starczy nam czasu na nagranie materiału? Czy będę mógł liczyć na zaangażowanie kolegów? Czy będę w stanie dogadać się z nimi tak po ludzku?
Z drugiej strony towarzyszyła mi wielka ekscytacja, że to już jest moment urzeczywistnienia mojej muzycznej wizji, mojego marzenia. To były skrajne emocje, które towarzyszyły mi na chwilę przed samym wejściem do studia.

Jednak na miejscu wszystkie obawy zniknęły. Nagraliśmy wszystko w dwa dni, a nie jak planowałem w trzy dni. Koledzy okazali się być szalenie kreatywni, zaangażowani i świetnie nam się ze sobą pracowało.
Odnaleźliśmy porozumienie, które w czasie sesji było tak dobre, że postanowiłem zawrzeć to w tytule płyty. Rozbłysk, czyli “Flashover” ma symbolizować to, że ten chwilowy skok wzajemnego zaufania, ten przepływ energii, który nastąpił w trakcie nagrań, wywołał “spięcie” pozwalające uwolnić się dźwiękowej wrażliwości każdego z nas.
Nagrywaliśmy na tzw. setkę. Wszyscy w jednym pomieszczeniu, odseparowani od siebie jedynie ekranami akustycznymi. Dzięki temu słychać jest energię kolektywnego grania oraz wspólną kreację. Koledzy idealnie odnaleźli się w przestrzeni muzycznej, którą zaproponowałem. Ogólnie daliśmy sobie dużo przestrzeni. Czasami dochodziło nawet do burzy mózgów. Cały proces ustalania formy czy improwizacji miał miejsce na bieżąco. Nagrywaliśmy po kilka wersji jednej kompozycji, potem wybieraliśmy tę najlepszą. Sesja była bardzo udana i wszystko poszło zgodnie z moimi oczekiwaniami. A koledzy też zdają się być zadowoleni z efektu końcowego.

Z przymrużeniem oka nawiążę teraz do tytułu płyty Twojego sekstetu... czy teraz gwiazda Dariusza Petery na dobre rozbłyśnie na scenie muzyki jazzowej i improwizowanej? Czego można się po Tobie spodziewać w najbliższym czasie?

DP: To podchwytliwe pytanie i szczerze mówiąc nie znam na nie odpowiedzi (śmiech). Starałem się zagrać swoją muzykę najlepiej jak potrafiłem w danym momencie. W kreacji tego, co początkowo było zapisane na papierze w postaci nut pomogli mi moi wybitnie utalentowani muzycy. Bez ich udziału, zaangażowania, kreatywnego podejścia do materii z jaką mieli okazję się zmierzyć, nie byłoby płyty “Flashover” w takiej formie i brzmieniu jaką słyszymy finalnie. Duży wpływ na brzmienie albumu mieli również panowie: Michał Szpotakowski, który nas zarejestrował oraz Jan Smoczyński, który zajął się miksem i masteringiem płyty.

“Flashover” poszedł w świat, a ja nie mam wpływu na to co będzie dalej. Mogę mieć jedynie nadzieję, że będzie dobrze (śmiech). Na pewno będziemy chcieli pograć ten materiał podczas koncertów. Trochę czasu upłynęło między nagraniami, a premierą albumu, ale widocznie wszystko musi mieć swój czas. Co ma również swoje plusy. W międzyczasie pojawił się konkurs na kompozycję jazzową w ramach 13. edycji Silesian Jazz Festiwalu, na który wysłałem tytułową kompozycję “Flashover”. Dostałem tam trzecią nagrodę. Także, co się odwlecze… Podsumowując, staram się niczego nie oczekiwać, ale wyczekiwać (śmiech).