Wielki Wybuch Ballister Trio w Teatrze W Oknie

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Lasse Marhaug

Niejeden już raz w Teatrze W Oknie odbywały się koncerty free, pełne ognia i grane przez  muzyków kipiących energią. Przewidywałem, co się może wydarzyć, kiedy w tę małą, intymną przestrzeń wparują Dave Rempis, Fred Lonberg-Holm i Paal Nilssen-Love, ale przewidywania, choćby nawet się sprawdziły nijak się mają do doświadczenia żywej muzyki w wymiarze, jaki prezentuje trio Ballister.

Czas oczekiwania na ten koncert dłużył się od chwili jego ogłoszenia niepomiernie, dlatego napięcie rosło do ostatniej chwili. Ale nareszcie muzycy wyszli, ustawili się w pozycjach startowych i... nastąpił wybuch. Uderzenie wysokiego tonu altu Rempisa było tak silne, że nie powstydziłby się go czelabiński meteoryt. Fakt, że szyby w oknach teatru pozostały tym razem w jednym kawałku, w niczym nie umniejsza mocy tego ciosu, powiedziałbym nawet, że stało się lepiej, bo natężenie nie rozeszło się po ul. Długiej, a pozostało w zamkniętym pomieszczeniu, by spotęgować wrażenie, jakie zespół wywarł na zebranych. Wszyscy od razu zrozumieli, że nie ma co liczyć na kompromis. Że kanonady Paala Nilssena-Love nie mają sobie równych, a to, co potrafi zrobić na samym hi-hacie z miejsca ustawia innych perkusistów na straconej pozycji. Nie pomyliłbym się chyba nadto, gdybym stwierdził, że widzieliśmy wczoraj w akcji najlepszego w swojej kategorii drummera jeśli nie na świecie, to na pewno w Europie. Chcecie wiedzieć, jak przejechać się po bębnach walcem, miotać rozżarzone węgle z siłą i pędem huraganu a przy tym nie rozbić instrumentu w drzazgi (cały czas nie mogę wyjść z podziwu, jak to jest możliwe)? Spytajcie Paala Nilssena-Love.

Dave Rempis nie mógł wybrać sobie lepszego kompana do takich szarż, bo i on się bynajmniej nie oszczędzał, sięgając granic skali w kaskadach ostrych altowych i tenorowych  przedęć, które tylko momentami przeradzały się w dłuższe, bardziej „jazzowe” partie. W tym doborowym towarzystwie Fred Lonberg-Holm musiał się mocno starać, by przebić się głosem delikatnej z natury wiolonczeli. Rzecz jasna, zna on miliony sposobów na to, by ją z tej delikatności odrzeć, i wydobyć dźwięki mało dla niej naturalne. Elektroakustyczne preparacje są tylko jednym z nich (choć efektów pod stopami muzyka naliczyłem chyba z siedem) – można jeszcze katować smyczek uderzając nim w pudło rezonansowe i piłować struny! Żeby nie wyszło, że natarcie trwało przez cały koncert bez przerwy – każdy z członków Ballister Trio miał swój solowy moment, chwilę na odpoczynek, a nie brakowało też fragmentów wyciszonych, lirycznych nawet, choć i tak były one pełne napięcia, jako że zazwyczaj zwiastowały ciszę przed nadciągającą nieuchronnie burzą.

Tak właśnie miało być. „Dobrze jest grać z powrotem na małej sali. To taki powrót do normalności” - powiedział zmęczony ale szczęśliwy Fred Lonberg-Holm. Poprzedniego wieczoru zespół poprzedzał w Toruniu występ grupy Michała Urbaniaka i mimo tak radykalnej różnicy w muzyce obu składów nikt z kilkuset obecnych na sali osób nie był niekontent, ale zawsze dobrze jest czuć się jak u siebie. Miejmy nadzieję, że Teatr W Oknie okaże się równie gościnny dla kolejnych improwizatorów jazzowych i przeżyjemy tu jeszcze wiele podobnych, doskonałych koncertów.