Who is Eleanor Rigby? – rezydencja Standards Quartet Anthony’ego Braxtona w Pardon To Tu

Autor: 
Anka Początek
Autor zdjęcia: 
Paulina Myśliwiec

Kojarzycie taką Syrenkę warszawską, co ją w tysiąc dziewięćset czterdziestym ósmym roku Picasso namalował na ścianie w mieszkaniu na warszawskim Kole? Ta syrenka została zreprodukowana w na wszelkie możliwe sposoby, była pocztówką, zdjęciem w katalogu, a krótka wizyta mistrza w stolicy obrosła legendą w polskich opowieściach. W ubiegłym tygodniu Picasso znowu odwiedził Warszawę. Tylko tym razem nazywa się Anthony Braxton. Anthony Braxton w Warszawie. Anthony Braxton w Pardon, To Tu. Anthony Braxton w swoim kwartecie przyjechał zagrać standardy w małym klubie na wschodniej ścianie Europy. A po tej ważnej wizycie co zostanie?

Postać, legenda, mistrz, człowiek uniwersum, indywidualność, humanista, wielki umysł, muzyk, kompozytor, wielki i skromny człowiek, no nie wiadomo, jak Braxtona określić. Anthony Braxton – on  już sam w sobie hasłem dla ludzi, którzy słuchają muzyki, jazzu, muzyki współczesnej, dla muzyków, dla kompozytorów, dla ludzi sztuk wizualnych. Kto siedzi w którymś w tych światów dłużej, musi w końcu natknąć się na Braxtona i poznać, jak on słucha świata.

Gdy my tak sobie zwyczajnie chodzimy po muzycznych i kulturalnych ścieżkach, co robi Braxton? Braxton ogląda świat z różnych stron, zestawia rzeczy na sposoby, na które przeciętny człowiek nie zwraca uwagi, zagląda tam, gdzie inni nie mają odwagi. I spotyka przez lata tysiące ludzi i ich prace, i pracuje z nimi, i koncertuje, i dokumentuje, i dokumentuje, i jeszcze znowu nagrywa.  Nagrywa niezmierną ilości materiału, a ma siedemdziesiąt cztery lata, to trochę się uzbierało. I gra, wymyśla, pisze, gra, poznaje ludzi, gra, pisze, bada tematy, i dokumentuje, i nagrywa, potem wraca do tych materiałów, słucha, rozgryza jeszcze raz i jeszcze raz. I spotyka nowych ludzi i od nowa, gra z nimi nowe i gra z nimi stare rzeczy. Niektóre z nich przezwyciężają czas i trwają, inne stają się symbolami, jak słynny koncert w Dortmundzie. Inne się nie kończą wcale, i właśnie jednym z takich projektów nieskończonych, trwających na nowo i nowo jest, Standards Quartet. I ten projekt w kolejnej odsłonie przywiózł do Warszawy.

Rozpracowywanie standardów jest jakąś, tak można nazwać to chyba, obsesją Anthony’ego. Ogląda je na nowo i nowo, a wydaje, w różnych składach i wytwórniach, od blisko czterdziestu lat. Nam przytrafił się skład z pianistą Aleksandrem Hawkinsem, kontrabasistą Neilem Charlesem i perkusistą Stephenem Davisem.

Grali przez trzy dni, byłam na dniu środkowym, ale wszyscy zeznają , że ostatni dzień był najbardziej ognisty. Trzy sety, każdy po ponad dwie godziny. Braxton, już starszy pan, z dnia na dzień był coraz bardziej zmęczony, ale na scenie Pardonowej scenie czuł się coraz lepiej, jak się okazało. Nie uciekał też od publiki, dla każdego miał ciepłe słowo i dzielnie znosił wspólne foty z zagorzałymi fanami. Bo zapewne Pardon pomieścił głównie zagorzałych fanów Braxtona, z kilkoma szczęśliwcami i wyjątkami  - ludźmi, którzy ani o Braxtonie, ani Braxtona nie słyszeli.

Trafić przypadkiem na takie koncerty to nie lada wyzwanie. No bo standardy, niby,  znana sprawa, ale Braxton przygotowuje je dosyć, hm, nietypowo, co może być problemem dla słuchaczy, którzy odwiedzają świat Braxtona po raz pierwszy. O zespole tyle można powiedzieć, że mogliby grać cokolwiek, a byłoby pięknie. Brzmienie tego bandu kradnie wszystko i można tak ich słuchać, i słuchać. I nie ma co pisać, że są wybitnymi, wirtuozami, że są kompletnie swobodni, że warsztat i wyobraźnia pozwala im łazić wszędzie, gdzie chcą. Że mają świetne poczucie humoru. Tego się nie streści, a dla głodnych nagrań jest po uszy, za to atmosfera w klubie była ekstra, i to jest niepowtarzalne w takich spotkaniach, tym bardziej na takich klubowych rezydencjach.

A sama materia: granie standardów? Zazwyczaj kapele grają  na koncertach ich kilka,  żeby złapać kontakt z publicznością. Tu jest to temat wieloletni, oddzielny byt. Braxton podchodzi do standardów z jednej strony w sposób klasyczny, rozkłada je do granic możliwości. Z drugiej strony podchodzi w sposób współczesny – często odchodząc od melodii w stronę tak dalece abstrakcyjną, że aż zarzuca mu się niemuzykalność czy przeintelektualizowanie. To wychodzi raz na jakiś czas w rozmowach z ludźmi. Jednak trudno się do tego odnieść, gdy świat Braxtona się trochę zna. Żeby nie wchodzić w meandry, bo nie jestem muzykologiem, posiłkuję się tu porównaniem. No my, zwykli ludzie, chodzimy na trekking, ale akurat Braxton jest tym rzadkim rodzajem człowieka, że gdyby wspinał się po górach, to właśnie on wlazłby zimą na K2.

To, dla mnie, niezmiernie ciekawe zagadnienie, wychodzi właśnie w tym projekcie Braxtona szczególnie, bo jest na styku światów – popularnego i zupełnie niepopularnego. Ta trudność percepcyjna, wyzwanie. Czas z tym kwartetem jest za każdym razem niezmiernie inspirujący, do poszukiwań, ale też wprost, czysto muzycznie. Nie znam przebiegu układania listy utworów na koncerty, nie wiem, jak bardzo zespołowa jest to praca. Na tę trasę, złożoną z trzech pobytów w tylko trzech klubach - tym bardziej my Pardonowi szczęśliwcy - przygotowali siedemdziesiąt standardów, z dużym, dużym zapasem, podobno mają ograne ponad setkę utworów. Tytani pracy. Uważne słuchanie efektów tej pracy to ogromny przywilej.

I też zero nudy, masa zaskoczeń. Już wynajduje a dzień dobry wiadomo, że standardy będą grane nie tylko niestandardowo, ale że w kolejce czekających na zagranie między Coltrane’em a Monkiem stoi Eleanor Rigby. Bo też cennym aspektem tego projektu Standard Quartet jest wyłuskiwanie utworów o największym potencjale improwizatorskim, jakby jego celem było wyszukiwanie najbardziej pojemnych muzycznie kawałków, i właśnie w poszukiwaniu takich utworów-odskoczni Braxton w Standards Quartet wychodzi daleko poza strefy jazzu. A czasem może dla czystej zabawy, przy okazji też dla słuchaczy: w zgadywanie, co teraz za utwór zagrają,  i po jakim czasie to załapiesz.

Czy będzie Anthony Braxton opowieścią w polskich legendach jak Picasso? Hm. Nie ma tu Anthony wielkiego zrozumienia, jego myśl jest bliżej międzygwiezdnego świata lotów na Marsa, my zasklepieni ciągle w anachronicznych kłótniach wschodniej ściany Europy czasem przegapiamy wizyty takich Picassów. Całe szczęście, kto chciał, ten przybył, przez trzy dni Pardon pękał w szwach, wielu przyjechało spoza Warszawy specjalnie na to spotkanie. Dla samego klubu to kolejny skok w międzyplanetarną przestrzeń, i tak jak można było mówić o Pardonie przed Brötzmannie i po nim, tak teraz Pardon po Braxtonie będzie już inny.