Anthony Braxton na trzech koncertach w Pardon, To Tu

Autor: 
Andrzej Kalinowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Amerykański kompozytor współczesnej muzyki improwizowanej i jazzowy saksofonista Anthony Braxton, który od ponad 50 lat wzbudza zachwyt i wywołuje kontrowersje wśród elitarnej grupy melomanów, zagrał w dniach 15-17 stycznia 2020, wraz ze swoim Standard Quartet trzy koncerty w warszawskim klubie Pardon, To Tu. Trudno o lepsze otwarcie nowego roku.

Jak tylko dowiedziałem się o tych koncertach, w październiku 2019, uznałem je za muzyczne wydarzenie i natychmiast zadbałem o wstęp na dwa spośród trzech koncertów – czwartkowy i finałowy w piątek. Gdy nadszedł upragniony moment, przeczytałem na stronie klubu powiadomienie o konieczności przybycia odpowiednio wcześniej celem zarezerwowania miejsca siedzącego, a to z powodu bardzo dużego zainteresowania wszystkimi koncertami tej rezydencji. Przybyłem więc na miejsce z godzinnym wyprzedzeniem i rzeczywiście złapałem jedno z ostatnich wolnych krzeseł, następnego i zarazem ostatniego dnia koncertów, należało zadbać o miejsce siedzące dużo wcześniej, a klub wypełniła publiczność tak szczelnie, że pomimo znacznej wysokości pomieszczenia i sprawnej wentylacji, w połowie koncertu zrobiło się dość duszno.

Oba koncerty, bez zbędnych zapowiedzi, startowały z lekkim opóźnieniem około 21:00 i wykonywane były w jednym długim bo dwugodzinnym secie bez bisów.
Repertuar koncertów stanowiły amerykańskie klasyki rodem z „Great American Songbook” i melodie nieco późniejsze jak "Alfie" Burta Bacharacha, "Desafinado" Antonio Carlos Jobim, "Daahound" Clifforda Browna, "Afro Blue" Mongo Santamaria, „Equinox” Johna Coltrane'a, "Nardis" Milesa Davisa a nawet "Eleanor Rigby"spółki Lennon–McCartney. Interpretacje tych kompozycji zachowywały je w różnych stanach dekonstrukcji, jednak niezbyt odległych od oryginału, nad czym czuwał Anthony Braxton tylko okazjonalnie pozwalając sobie na na więcej swobody, przeważnie wtedy gdy zmieniał saksofon altowy na sopranowy lub sopranino. Znacznie więcej możliwości, w dziedzinie solowych wyjść, leader kwartetu pozostawiał brytyjskiemu pianiście Alexandrowi Hawkinsowi, który realizował akompaniament harmoniczny mocno akcentując wszystkie akordy poszczególnych utworów, już przez to wybijając się brzmieniowo z zespołowego grania i co mogło być wynikiem grania jakby "na próbie" wszelako brytyjscy muzycy spotkali z Braxtonem po raz pierwszy właśnie na koncertach w Warszawie. Równocześnie w jego wyjściach solowych można było dostrzec chęć przezwyciężenia jazzowej tradycji w poszukiwaniu własnego oryginalnego języka, nigdy jednak nie wykraczał on poza strukturę kompozycji, co najwyżej podejmował nieco nonszalancki stosunek do pianistycznej wirtuozerii, prezentując perkusyjne możliwości fortepianu, uderzają w klawiaturę ramieniem i całymi dłońmi wyraźnie unikając subtelności i technicznego wyrafinowania. Tymczasem sekcja rytmiczna konsekwentnie realizowała powierzone zadanie utrzymania pulsu muzyki na stałym poziomie i w średnich tempach, nawet nie zbliżając się do estetyki w stylu free, a już tym bardziej jakichkolwiek form awangardowych.

Kontrabasista Neil Charles trzymał twardy walking, sporadycznie wychodząc na solo, a perkusista Stephen Davis elokwentnie swingował. Zabrakło mi w muzyce tego kwartetu elementu zaskoczenia, tak bardzo charakterystycznego dla twórczości Braxtona i obecnego we wcześniejszym składzie Standard Quartet z 2003 roku. Z wypowiedzi uczestników pierwszego z koncertów, dowiedziałem się, że po jego zakończeniu Braxton przepraszał publiczność, za drobne potknięcia w trakcie grania, tłumacząc, że muzycy spotkali się w tym składzie po raz pierwszy. Podczas kolejnych wieczorów zespół brzmiał coraz lepiej, jednak muzyka pozostała przez cały czas na wyraźnie zbalansowanym poziomie - daleka od zaskoczeń i abstrakcji. Publiczności się to podobało i wyrażała swój entuzjazm gromkimi brawami. Pomimo pewnego rozczarowania uważam trzydniową rezydencję Anthony Braxton Standard Quartet za ciekawe doświadczenie, warte obecności na wszystkich koncertach, wszak bardzo rzadko zdarza się możliwość podglądnięcia muzyków w procesie twórczego spotkania i doskonalenia wzajemnych relacji, tym bardziej z udziałem wielkiej osobowości świata muzyki.