Wacław Zimpel, Krzysztof Dys, Hubert Zemler czyli LAM w Pardon To Tu

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

O swoich fascynacjach minimal music Wacław Zimpel dawał sygnały już w przeszłości. Nie tylko w To Tu Orchestra, która nawiązywała do nich bardzo wyraźnie. Na upartego można było je odnaleźć także w niedziałającej już Herze, jeśli oczywiście spojrzymy tylko na rytmiczno transowy wymiar jej muzyki. 

W nowym zespole LAM, który zagrał swój pierwszy koncert w środowy wieczór w Pardon To Tu, okazały się one być może jak do tej pory najwyraźniejsze. Powstać więc może zatem pytanie czy przypadkiem nie są one rodzajem szczególnie ważnego motoru działań twórczych Wacława? Być może tak jest, co jednak dla mnie szczególnie ważne, nie wydają się próbą zabrania głosu o tym czym może być minimal music, ani też nie mają charakteru usilnej potrzeby dopisania nowego rozdziału do historii stylu.

W jego obrębie, jak sądzę powiedziano już tak wiele, jak wiele powiedziano w każdym innym stylu muzycznym. Od czasu pierwszych kompozycji Terry’ego Rileya (o ile pamiętam In C skomponowane ponad pół wieku temu, uważane jest za początek minimal music) otwarte zostało i niedługo potem też pozamykane, tyle furtek skorzystania z tej idei kompozytorskiej, że może zrodzić się pytanie kolejne, po co sięgać po minimal music dzisiaj?

 

Jeśli tak stawiać sprawę, to ten zarzut można postawić wszystkim, którzy z jakichś powodów mają ochotę odnosić się w swojej twórczości do osiągnięć historycznych i każdemu przejawowi takiej postawy z mety ukręcić łeb. Mogłoby prędko się okazać, że żyjemy niestety w erze nieustannego kopiowania zdarzeń sprzed lat i z zasady marnujemy tylko cenny czas słuchaczy.

I rzeczywiście zespołów marnujących ten czas jest cała nieprzebrana masa, nawet jeśli udaje im się dołożyć swoje kilka groszy do wielkich dawniejszych idei. Wyliczać ich w tej chwili nie ma potrzeby. Zapewne każdy będzie miał tu swoją listę. Ważne w moim odczuciu jest to, że na szczęście LAM tego czasu nie zmarnował. Wyraźne było rzecz jasna, to w „minimalu” zakorzenione oparcie kompozycji na repetycjach, na użyciu prostego materiału rytmiczno-melodycznego czy sięganie po preparacje fortepianu, mającego, co bardzo intrygujące, wcale nie pierwszoplanową rolę brzmieniową. Wyraźne było jednak również i to, z czym ten szkielet znanych „minimalowych” komponentów został zderzony, czemu przeciwstawiony i jakie inne muzyczne rozmyślania sprowokował. Bo też sądzę, że tylko bardzo śpieszący się z werdyktem słuchacz, mógł nie dostrzec, jak wiele Zimplowych muzycznych światów znalazło w tej pulsacyjno-groove’owej kołysce swoje wygodne miejsce. Jak w tle pobrzmiewały fascynacje muzyką Bliskiego i Dalekiego Wschodu, jak przypominały o sobie myśli o muzyce Indii, w końcu też, jak w spójnym przecież i subtelnie podanym brzmieniowym obrazie, może istnieć stary estetyczny manifest kompozytorski oraz aktualne muzyczne doświadczenia i poszukiwania występujących artystów.

 

A ci chyba nie traktują muzyki jako zbioru nazw czy katalogu oderwanych od siebie stylów, ale raczej jako rodzaj nakładających się na siebie równoważnych rzeczywistości dźwiękowych, mogących śmiało przenikać się i rozkwitać bez obawy czy powstanie z tego nowa jakość czy nie.

W rozmowie po koncercie Wacław Zimpel powiedział mi, że muzyka LAM jest w niezbyt wielkim stopniu improwizowana, że jej brzmienie i kształt nie mają charakteru ad hoc na scenie stworzonej kreacji. A jednak znalazło się w całym ciągu narracji miejsce i na to, by nad płaszczyzną pulsów, a w trzecim utworze także groove’ów, wspartych brzmieniem nie tylko fortepianu, ale również elektrycznej klawiatury, przetoczyło się już zgoła nie minimalistyczne, a chwilami wręcz żarliwe i jednocześnie nie krzyczące solo na klarnecie.

Sądzę, że jest w tej muzyce znacznie więcej niż rekapitulacja idei. Myślę, że oferuje ona wiele intrygujących spostrzeżeń o samych muzykach, ich wrażliwości, dyscyplinie, umiejętności koncentracji i horyzoncie. Sądzę też, że jest znakomitym dowodem coraz bardziej krzepnącej dojrzałości Wacława Zimpla jako muzyka, któremu świat dźwięków układa się w czarujący sposób. Ten kto wyda LAM, a wiadomo, że pertraktacje z potencjalnymi wydawcami trwają, będzie miał w swoim katalogu muzykę, której się nigdy nie powstydzi.