Tomasz Dąbrowski (nie tylko) S-O-L-O #19 w Cafeart u Muzyk’uff w Gdyni

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
fot. Mathilde Hasse

Historia o tym, jak Tomasz Dąbrowski świętował swoje 30. urodziny mogłaby w przyszłości stać się kanwą literatury przygodowej. Są w niej bowiem podróże: od Tokio, przez Kopenhagę, Reykjavik, aż po liczne sceny przyjaznych muzyce improwizowanej polskich klubów. Jest cel: trzydzieści lat to trzydzieści miast i trzydzieści koncertów. Z pewnością jest też mnóstwo przeżytych w związku z tym przygód, a na koniec mamy morał – mówiący o tym, że lepiej jest dawać niż brać, bo gdy Tomasz Dąbrowski gra koncerty, zyskuje nie tylko on sam, ale i wszyscy słuchacze. Dziewiętnastym przystankiem na jego urodzinowej trasie stała się Gdynia, gdzie trębacz wystąpił w klubie U Muzyk’uff. Tym razem nie tylko solo.

Podróż ta jest tym ciekawsza, iż obraz granej w jej trakcie muzyki ulega ciągłym modyfikacjom i rozwojowi. Niecałe trzy miesiące temu w Gdańsku, podczas występu numer 10 muzyka ta była wycofana, balansowała na granicy słyszalności. Tomasz grał wtedy w kawiarni klubu Żak, między dwoma „dużymi” koncertami festiwalu Jazz Jantar i w obliczu kawiarnianego gwaru, który zdominował wówczas przewrotnie nieco przeciwstawił się mu grając niemalże bezgłośnie. Dziewięć koncertów później w nieodległej Gdyni mógł już wypowiedzieć się swobodnie, mając świadomość, że jego przekaz dotrze do adresatów i zostanie należycie potraktowany. Tak być powinno tym bardziej, iż bez dwóch zdań trasa S-O-L-O jest dla Tomasza Dąbrowskiego czymś wyjątkowym. To podczas solowych koncertów jest przecież z publicznością najbliżej i dzieli się tym, co w jego muzyce najbardziej osobiste. Nie ma bodaj dla twórcy improwizującego sytuacji ważniejszej niż ta, w której podczas koncertu może wypowiedzieć się może w sposób niczym zgoła nieograniczony. Właśnie tu trębacz gra siebie – i całym sobą. Siedząc na scenie Cafeart U Muzyk’uff w pełnym skupieniu, trębacz poruszał się więc na krześle zgodnie z rytmem muzyki, którą wysnuwał dla słuchaczy wprost ze środka, w stanie niemal surowym. Z transowych fraz, stłumionych tłumikami okrzyków, drżącego chrobotu i cichnących podmuchów Tomasz Dąbrowski jednym ciągiem przekazał całą gamę emocji i treści, które składają się na kształt jego muzyki, jak i na niego samego. Mnóstwo było w niej przeobrażeń i zmian, miękkich przejść i niespiesznych zwrotów akcji. Harmonia trwała zaś do samego finału. „To, co przedstawiłem, to proces. To muzyka tworzona od początku do końca jednym pociągnięciem pędzla” – wyjaśnił trębacz po solowym secie tym, którzy mogli być zdziwieni podobnym rodzajem ekspresji.

Dziewiętnasty koncert trasy miał jednak jeszcze jedną odsłonę – po przerwie do Dąbrowskiego na scenie dołączył Tomek Gadecki na tenorze, i tak po wciągającym monologu nastąpił interesujący dialog. Set duetu okazał się być trochę rozmową, a trochę pojedynkiem. Wspólnego języka muzycy szukali wymieniając i stopniowo przeplatając frazy, strzelisty saksofon odpowiadał i włączał się do gry mocniej teraz brzmiącej trąbki, w końcu zaś nastąpił pewnego rodzaju podział ról: muzycy na przemian ustępowali sobie pola, tworząc partnerowi przestrzeń wypowiedzi. Ciekawym fragmentem była nawiązująca do pierwszej części koncertu gra szelestów i podmuchów, kiedy saksofonista rezygnując z ustnika wdał się z trębaczem w równorzędny dialog półdźwięków. Pierwszy wspólny koncert duetu zakończył się nagłym wspólnym urwaniem frazy, i choć w przeciwieństwie to setu solowego był to występ eksperymentalny, stanowił wartościowe dopełnienie wieczoru.       

Nie wiadomo, czy Tomkowie Gadecki i Dąbrowski zagrają jeszcze wspólnie (choć nie ma w tym względzie specjalnych przeszkód) wiadomo jednak, że trasa 30x30x30 kończy się już niebawem. Biorąc pod uwagę lczbę składów, w jakie zaangażowany jest Tomek Dąbrowski, okazja do zobaczenia go solo może się szybko nie powtórzyć, a występy te w ogromnym stopniu pokazują, jak świadomym i klasowym muzykiem jest ten trębacz. Naprawdę warto się załapać, póki czas.