Sesja terapeutyczno-spirytualna - Pater/Gorzycki Therapy i Saagara w gdańskim Żaku

Autor: 
Piotr Rudnicki

Za każdym razem kiedy do Trójmiasta z którymkolwiek ze składów przyjeżdża Wacław Zimpel na myśl rzuca mi się jedno słowo - „nareszcie”, bo choć występuje tu w miarę regularnie, to jednak nie tak aż często, jak w innych miastach a już na pewno nie tak często, jakby się chciało jego żywej gry słuchać. Jeśli zaś przywozi ze sobą muzyków z samego indyjskiego Bangalore, wydarzenie nabiera rangi wysoce niepośledniej i istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że zobaczy się i usłyszy rzeczy niecodzienne. Takie właśnie stały się w sobotni wieczór udziałem zebranych w klubie Żak słuchaczy, którzy mieli możliwość przeżycia terapeutyczno-mistycyzującej sesji koncertowej. W Sali Suwnicowej zagrali duet Pater/Gorzycki oraz grupa Saagara.

W występach małych składów na większych rozmiarów scenach jest coś intrygującego. Dzięki warunkom zapewnionym przez przestrzenną salę wymiar kameralnych koncertów w odczuciu widza rośnie, a to z kolei powoduje specyficzny odbiór muzyki, która w efekcie wybrzmiewa nieco inaczej i w mojej opinii dociera do świadomości słuchacza nieco głębiej. Trudno chyba o lepsze okoliczności do przeprowadzenia Terapii, jaką przeprowadzili na otwarcie wieczoru Rafał Gorzycki i Kamil Pater. Krótki ich koncert w istocie był swoistą terapią – minimalistyczna u podstaw, skupiona na detalach muzyka duetu wymaga wyciszenia i pewnej dozy koncentracji. Uzyskiwane przy wsparciu różnych niewielkich przedmiotów drobne dźwięki perkusji układają się wraz z lekkim brzmieniem dobywanym z bębnów i talerzy w mikroprzestrzeń, która łączy się z warstwowo nakładanymi na siebie partiami gitary – ta zaś zapętlając pociągłe akordy sama ustanawia podkład tak dla własnych solówek, jak i czynnie reaguje na to, co dzieje się obok. Mała to może muzyka, tkana lekko i zasadniczo niespiesznie, ale mówi się przecież, że małe jest piękne – i to się w przypadku owego projektu niejako sprawdza. Takie duety ustanawiają puls życia sceny improwizowanej i świetnie, że pozwalają od czasu do czasu ze sobą poobcować.

Spektakl, który nastąpił po przerwie był już zjawiskiem szalenie frapującym. Fakt, że Wacław Zimpel po długiej nauce i wielu staraniach zdołał zrozumieć i wejść w tkankę zupełnie odmiennej kulturowo sztuki na tyle, by móc nawiązać z wirtuozami tradycyjnych instrumentów indyjskich równorzędny dialog to dowód, co można osiągnąć konsekwentnie podążąjąc obraną przez siebie drogą. I pewnie trochę z chęci dzielenia się tą wiedzą, trochę z poczucia obowiązku poczynienia pewnych objaśnień tyczących idei i historii tradycyjnej muzyki południowych Indii zarówno on, jak i mistrz ghatamu Giridhar Udupa informacji nie szczędzili. Otrzymaliśmy więc lekcję języka rytmu zwanego konnakol, a także – już w praktyce - poznaliśmy możliwości instrumentów perkusyjnych takich jak thavil, mridangam czy ghatam właśnie. Oprawa występu miała może lekki posmak szablonowego etno-festiwalu, ale już autentyzm muzyki Saagary, jej hipnotyczno-mistyczna natura,  wirtuozeria i zwyczajna prawdziwość muzyków przekonały, że Saagara nie ma w sobie nic z cepeliowej egzotyki. Obserwacja i wsłuchanie się w niezwykle skomplikowaną, zupełnie nieintuicyjną z naszego punktu widzenia rytmikę, którą Bharghava Halambi, Giridhar Udupa oraz K Raja wyczuwali ze znakomitą precyzją, dialogując za jej pomocą i wręcz się nią bawiąc czyniło występ wciągającym, a dla wielu pewnie nawet inspirującym. Porozumienie między hindusami a klarnecistą zważywszy na stosunkowo krótki okres wspólnej pracy – od zakończenia wspólnej pięciotygodniowej sesji nie minął jeszcze pełen miesiąc – imponowało (czego dowodem odważne wplecenie rodzimej melodii ludowej tudzież motywu słyszanego na płycie Hery) i w miarę zgrania może być już tylko lepsze. Ciekawie się ta trasa zaczęła i równie interesujące jest to, co się podczas niej wydarzy dalej – kilka występów tego oceanu (bo takie jest znaczenie sanskryckiej nazwy grupy) rytmów przed nami, a jaka będzie dalsza przyszłość projektu – cóż... jest na co czekać.