Przenieśmy się do średniowiecza - Jan Garbarek i Hilliard Ensemble na EthnoJazz Festiival

Autor: 
Milena Fabicka

Gotyckie wnętrza katedry Marii Magdaleny na wrocławskim rynku wypełniły się wczorajszego wieczora dźwiękami rodem z medium aevum. Wszystko to za sprawą wizyty Jana Garbarka i brytyjskiego kwartetu wokalnego Hilliard Ensemble, którzy w ramach Ethno Jazz Festival zaprezentowali utwory ze swojej ostatniej płyty "Officium Novum". Pierwszy raz panowie spotkali się w austriackim klasztorze blisko 17 lat temu popełniając płytę Officium a 5 lat później - Mnemosyne. Materiał z ich najnowszej i zarazem zamykającej trylogię produkcji, delikatnie przerażał mnie swoją armeńsko brzmiącą liturgicznością, jednak koniec końców, obawy zostały całkowicie wchłonięte przez poczciwe mury kościoła.

Jako pierwszy dobiega gdzieś z głębi sopran Garbarka. Z początku saksofon wydawał się być nieco anachroniczny, po chwili jednak na "scenie" (a właściwie ołtarzu) pojawili się specjaliści od muzyki mediewistycznej i renesansowej: David James (kontratenor) Roger Covey-Crump i Steven Harrold (tenor) oraz Gordon Jones (baryton) z otwierającym koncert utworem "Ov zarmanali", który płynnie przeszedł w "Tres Morillas" - i już wszystko zaczęło układać się w całkiem interesujący dialog między głosem a instrumentem, tym co dawne i współczesne - sacrum a profanum. Po tym krótkim wprowadzeniu nastrój stawał się coraz bardziej podniosły, a muzyka przeszywająca, m.in. dzięki  Litanii - najdłuższej, 13 minutowej kompozycji.  Następnie krótki oddech podczas błogiego i spokojnego Surb Surb kontrastowo zakończonego wysokim solo Norwega, poprzedzający chyba najbardziej  niepokojący, wręcz groźny utwór Arvo Part'a: Most holy Mother of God. To właśnie w nim słychać charakterystyczne złamanie tonu przez kontratenora, które brzmi trochę jak wołanie z bezdennej otchłani. 

 
 
Na osłodę zaś, został nam zaserwowany nieco bardziej skoczny i energiczny Alleluia Nativitas. Najbardziej spirytualną okazała się być kulminacyjna część koncertu, kiedy to ze sceny zszedł Harrold, kierując się naprzód nawą główną rozpoczął utwór "O Ignis Spiritus" Hildegardy z Bingen z płyty "Mnemosyne". Covey-Crump i James jak mnisi udający się na modlitwę okrążali publiczność z lewej strony i dołączają ze śpiewem, zaś Garbarek wraz z barytonem udali się kierunku przeciwnym. Publiczność została zewsząd otoczona przenikającą i tajemniczą pieśnią. W odległości dwóch kroków ode mnie zjawił się nagle Roger Cramp i przyświecając sobie miniaturową latarką rozpoczął następną frazę. Powili krążąc, artyści powracili na scenę aby zagrać ostatni utwór, z którym zaginęli gdzieś w zakrystii. Rzecz jasna, po owacjach na stojąco nie obeszło się bez bisu - "Remember Me My Dear", także z "Mnemosyne"..
 
Akustyka miejsca w połączeniu z kunsztem wykonawców stworzyła niezwykłe, wręcz mistyczne wrażenie lekkości, jednocześnie przygniatającego majestatu.