Płyta jest blogiem - rozmowa z Maciejem Trifonidisem Bielawskim

Autor: 
Kajetan Prochyra

Wydaje się, że coś zmieniło się ostatnio na naszej jazzowej czy improwizowanej scenie. Jazz, często nie nazywany wprost jazzem wraca do modnych klubów, miejsc. Jak wygląda to z Twojej perspektywy - nie tylko muzyka, ale także producenta, animatora tej sceny?

Maciej Trifonidis: Ostatnie lata to totalny zastrzyk nowej energii. Wiadomo, po eksplozji yassu kiedyś tam, później jakby trochę przycichło i gdzieś od pięciu, sześciu lat to zaczyna rosnąć. W Warszawie gdzieś się to wszystko kumuluje. Oczywiście w Polsce są wspaniałe bandy - Mikrokolektyw we Wrocławiu czy scena trójmiejska i kilka innych zespołów, ale w Warszawie się to coraz bardziej koncentruje. Przede wszystkim dlatego, że bardzo wielu muzyków z całej Polski tutaj zjechało. Tak naprawdę z naszych znajomych improwizatorów warszawskich to może dziesięciu pochodzi z Warszawy. W tej chwili scena jest może trochę podzielona, trochę jest różnych odłamów, ale na pewno jest bardzo silna. Jest pięć czy sześć klubów, powstaje coraz więcej miejsc, gdzie ten jazz szeroko pojęty funkcjonuje i to jest świetne.
Przez tych pięć, sześć, czy dziesięć ostatnich lat każdy z nas się uczył. Kiedy powstały pierwsze płyty, na początku bardzo wolno to szło i wiadomo, jak człowiek dorasta, dojrzewa, to zabiera jakąś wiedzę, staje się szybszy, energiczniejszy. Wydaje mi się, że się po prostu nauczyliśmy wydawać płyty, produkować to, realizować, organizować sobie koncerty, robić zespoły. Część ekipy warszawskiej nauczyła się czerpać jakieś dotacje, więc łatwiej im jest funkcjonować. Wiadomo, powstało ileś wytwórni.  Lado ABC istnieje już chyba 10  lat, Cieślak i jego wydawnictwo też ma się dobrze, Slowdowrecords rośnie i nabiera rozpędu. Herę i inne projekty Wacka Zimpla wydaje Multikulti. Wydaje mi się, że taka wielka maszyna zaczyna działać.


Jazz znalazł sobie miejsce w kręgu muzyki alternatywnej?
Trzeba przyznać, że faktycznie w tej chwili naprawdę silna jest alternatywa. W Lado ABC, poza Marcinem Maseckim i Levity, tak naprawdę jazzowego brzmienia jest trochę mniej. To jest inna forma jazzu, są jakieś jazzowe elementy w wielu kapelach, natomiast oni wypracowali swój oryginalny styl. Lado ABC ma swój styl. Marzę by Slowdownrecords bardziej odświeżyło tę jazzową stronę i to też jest fajne, bo nie będziemy dla siebie konkurencją - my wypełniamy jakąś lukę, oni inną.
Martwi mnie bardziej, że nie za dużo jest młodych ludzi. Powoli widzę, że gdzieś tam z Akademii Muzycznej pojawiają się kapele, które właśnie rżną już jazz i to taki jazz niemainstreamowy, tylko gdzieś szukają swojej ścieżki, to też fajnie.

Kiedy rozmawiałem np. z Pawłem Szamburskim o tej jazzowej etykietce, mówił, że on, czy paru jego kolegów, wśród muzyki na której wyrośli po prostu nie słuchali jazzu.
Tak, bardziej wychodzą od rocka, metalu, hardcore’u, ale jazzu też chyba jednak sporo słuchali. Ja też nie wychodzę z jazzu, nie mam wykształcenia jazzowego. Też tak naprawdę zaczynałem od punk rocka i muzyki hardcore, później jakieś metalowe małe zajawki, no ale na pewno muzyka etniczna całe życie gdzieś tam była we mnie, z racji podróżowania po świecie. Natomiast jazz to jest taka fascynacja od kilkunastu lat. Zaczynałem od gitary, od grania kwinty, bo to w punk rocku jest najfajniejsze, ale z czasem pojawiła się też potrzeba większej ilości dźwięków. Potem to działa jak magnez.
Nie chciałbym, żeby Slowdownrecords było zamkniętą sytuacją, że to musi być stricte jazz, bo dla mnie jazz jest bardzo otwartą sprawą. To nie ma być muzyka oparta wyłącznie na tradycjach amerykańskich, które zresztą  nie są  naszymi tradycjami. Ja bardziej wolę etykietkę “muzyka współczesna”, tylko też nie rozumiana w sposób akademicki, tylko muzyka współczesna - robiona dzisiaj - improwizowana muzyka robiona dzisiaj, ale jazz to takie fajne słowo. Ostatnio przeczytałem gdzieś, że słowo jazz wymyślił ktoś w 1915 roku i najprawdopodobniej oznaczało ono stosunek płciowy. No więc to naprawdę fajne słowo.

Twój koncert w Jazzarium Cafe z Tadeuszem Czechakiem, wirtuozem i znawcą muzyki dawnej - co to będzie?
Sam jestem bardzo ciekaw. Tadeusz Czechak jest faktycznie wirtuozem lutni i w ogóle znawcą muzyki dawnej. Prowadzi zespół Dekameron, który znany jest na całym świecie. Drugim jego torem było zawsze improwizowanie. Grał na lutni arabskiej wcale nie w sposób tradycyjny arabski, ani też wprost wyjęty z muzyki renesansowej. Po prostu ostro tam zapier... na tej lutni - gra momentami free jazz, choć może nie do końca nawet wie, że to robi. Tadeusz jest niesamowitym człowiekiem, doświadczonym - to wspaniały muzyk. Graliśmy ze sobą bardzo dużo wiele lat temu. Wydaje mi się, że warto, żebyśmy teraz zderzyli swoje emocje w danym momencie, a nie ćwiczyli do tego dziesięć dni. Pewne założenia, pomysły oczywiście przygotujemy, ale dalej chciałbym, żeby to poszło w kierunku, który dla nas też będzie niespodzianką.

 
W tej chwili w ogóle jestem troszeczkę w momencie takiego artystycznego przemeblowania. Zamknąłem jakiś etap - wydałem swoją 10 płytę, to jest jakimś dla mnie wydarzeniem. Zrobiłem 10 płyt w pięć ostatnich lat, z czego tak naprawdę w pierwszym roku wydałem jedną czy dwie, rok temu wydałem 4, w przyszłym roku pewnie kilka... To była potrzeba takiego wypróżnienia z pewnych emocji, z pewnych pomysłów i teraz czuję, że zamknąłem ten etap właśnie tą dziesiątą płytą. Dzisiaj mi się komputer popsuł i to tak podobnie - robię przeładowanie systemu w swojej głowie, kompletnie wszystko zmieniam. Czyszczenie dysku, pamięci, ładowanie zupełnie nowego oprogramowania. W tej chwili zacznę robić zupełnie nowe rzeczy. Ten koncert sobotni to będzie troszeczkę też taka kłódka do pewnych drzwi, które już zamknąłem. Możliwe, że zagram tam na gitarze bezprogowej i gitarach akustycznych, fletach prostych. Możliwe, ze nie będę wcale używał saksofonu. Bardzo dużo pracuję teraz nad sobą, nad instrumentem, nad pisaniem muzyki. Nie chcę już robić rzeczy takich, które były bardzo emocjonalne, ale nie do końca jeszcze przemyślane.

Jak w praktyce wygląda takie przemeblowywanie samego siebie?
Jeżeli ja słabo mówię po angielsku, to się dogadam z moim kolegą, ale nie jest to język, w którym mógłbym prowadzić bardzo poważne negocjacje, tak samo jest z muzyką. Ja czułem pewne braki przez to, że przez ileś lat zajmowałem się pisaniem i robieniem muzyki na duże składy, gdzie improwizowali muzycy, których zapraszałem. Ja zajmowałem się ogarnianiem tego, pisaniem, aranżowaniem... W tej chwili chcę dużo bardziej skupić się na instrumencie. Też jest to etap, który wiem, że potrwa tylko jakiś czas, bo już znowu myślę o pisaniu muzyki. W tej chwili chcę być bardziej muzykiem mniej kompozytorem. Tak jak w życiu, na początku  się jest dzieciakiem, potem wchodzi się na jakiś etap dorosłości, pierwszy szok - no i później jest jakiś kolejny etap i kolejny. Nie mówię, że to jest kryzys wieku średniego, bo czuję się naprawdę młodo, natomiast jest to czas na zmiany. Bardzo dużo myślę o muzyce, słucham i staram się znaleźć swój język, z którego będę zadowolony i dumny - każdy muzyk powinien tak robić. To nie jest proste, to jest bardzo ciężki czas, bo to jest jakby założenie na siebie worka i trochę takie samobiczowanie. Po prostu trzeba dużo rzeczy zmienić, dużo rzeczy wyprostować, obedrzeć się ze skóry i czekać, żeby ta skóra odrosła, ale zupełnie inna. Jest to straszna walka. Ja jestem strasznie zmęczony tym, ale zaczynam widzieć efekty. Może dlatego nie wiem, czy będę grał na saksofonach w sobotę. Przygotowuję się do jesiennych, zimowych tras z kwartetem. To będzie bardzo ciekawą rzeczą, bo zaprosiłem do kwartetu muzyków stricte jazzowych, czyli Krzysia Szmańdę, Wojtka Pulcyna. Oni są znani ze sceny mainstreamowej, a są świetnymi improwizatorami. No i jeszcze do tego składu dołączy Tomek Dąbrowski z Danii, świetny trębacz. Od tego momentu, od listopada chcę ruszyć dopiero ze swoimi projektami saksofonowymi. Teraz chcę wykorzystać jeszcze pewne multiinstrumentalne sprawy, chciałbym sobie to zagrać, bo naprawdę za chwilę nie będę w ogóle tego robił.


Muzyka zajęła mi dużą część życia i nie wyobrażam sobie bez niej egzystencji. Poczułem też jednak, że bardzo dużo innych rzeczy odłożyłem na rzecz muzyki i w tej chwili to jest dla mnie bardzo poważny temat. Jednocześnie ją kocham, a jednocześnie nienawidzę, ale też bardzo poważnie do niej podchodzę. Nawet gdy gramy jakieś żartobliwe rzeczy, to też jest to w pewnym sensie poważne. Zarówno myślenie o muzyce, analizowanie jej to jest część mojej pracy.
Tylu jest muzyków, tyle zdań, opinii, nauczycieli, różnych metod uczenia itd., że można zgłupieć. Żeby do czegoś dojść, trzeba dużo czasu poświęcić na analizowanie samych siebie. Przyjąłem sobie, że popełniłem po drodze wszystkie możliwe błędy i nadal je popełniam  - to jest strasznie długa droga. Mam w tej chwili 37 lat i właściwie czuję, że mogłem zrobić pewne rzeczy, które zamierzam teraz, zrobić dużo wcześniej, ale się nie dało, bo musiałem popełnić tysiące błędów, na zasadzie cofać się, wracać, podnosić, upadać, żeby to wszystko zrozumieć.

Ale jakie to są rzeczy?
Podejście do muzyki, do teorii. Liznąłem tego trochę tu, trochę tam, trochę chodziłem do prywatnych nauczycieli, trochę się sam uczyłem. Myślę, że każdy zmaga się ze swoją materią. Marcin Masecki jest wykształconym pianistą od dziecka, ma jakąś drogę. On musiał pewnie znaleźć jakąś metodę na siebie i znalazł wspaniałą metodę. Z drugiej strony ja nie mając wykształcenia i mając pewne braki instrumentalne muszę znaleźć swój język. Ray Dickaty ma np. wspaniały swój pomysł na siebie, bo nie jest muzykiem typu Branford Marsalis, czy Joe Lovano, nie ma takiej techniki, ale on jakby się obronił tym, że jest bardzo dojrzały muzycznie. Gra free oczywiście intensywnie, ale gra często proste linie, które są jego liniami - znalazł metodę na siebie. Ja przez wewnętrzne ADHD czuję, że muszę mieć czasami dużo dźwięków, a to trzeba umieć zrobić, więc w tej chwili staram się naumieć.
Oczywiście słucham muzyki, analizuję, siadam do pianina, myślę o jakimś akordzie. Też próbuję połączyć dwa światy, bo ja, jako naturszczyk muzykę postrzegałem troszeczkę w inny sposób, niż muzycy wykształceni. To już wiedziałem parę lat temu, że dla ludzi było metrum, były tonacje, akordy, skale i ja w ogóle tego nie mogłem zrozumieć, bo dla mnie muzyka była może bliżej plastyki, ale też nie do końca. Bardziej słyszałem melodie i nastroje, w ogóle nie umiałem tego nazwać i w pewnym sensie byłem wolny, ale przez to niedoskonały, bo jednak te pomysły nie oparte dokładnie na rytmie, znajomość pewnych skal, były chybotliwe, chwiejne - i to musiałem zmienić. Natomiast z drugiej strony było to niesamowicie świeże podejście, jak dziecko. Słyszałem muzykę taką, jaką jest, nawet nie dźwięki, tylko muzykę. Z wiekiem na pewno trochę tego straciłem. Żeby znowu myśleć jak dziecko, muszę na chwilę zostawić siebie. Taka jest koncepcja, to jest trudno wytłumaczyć. Każdy ma jakąś swoją metodę i każdy jakoś się z sobą zmaga. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu muzyków ma to gdzieś. Grają dla pieniędzy, czy dla zabawy. Dla mnie muzyka jest dużą częścią mojego życia i jeżeli mnie coś w niej nurtuje, to chcę wiedzieć, co to jest.


A jak analizujesz teraz muzykę? Z jakiej muzyki się uczysz?
Moim ulubionym saksofonistą jest Joe Lovano, pomimo że nie nagrał chyba żadnej fryty w życiu chyba, takiej fryty, jak to free jazzowcy lubią, facet gra niesamowitym dźwiękiem przepiękne rzeczy i uwielbiam go. Z drugiej strony czasem słucham Chrisa Pottera, choć nie do końca kręci mnie ta muza. Moje spojrzenie jest warsztatowe, jakby gruzujące mnie trochę, bo to jest niesamowity poziom, wręcz nieosiągalny, ale muzycznie często się zastanawiam, dlaczego tacy ludzie, jak Branford Marsalis, czy Chris Potter, mając taką wiedzę, nigdy nie potrafią stworzyć muzyki takiej, jak muzycy free jazzowi, którzy czasem przy wcale nie najlepszym warsztacie, budują te niezwykłe nastroje, pewną kameralistykę. Nie chodzi mi o umiejętności, bo chłopaki świetnie grają ale na przyklad takie rzeczy, jak robi Patryk Zakrocki z Pawłem Szamburskim w  Szazie to bardzo fajne sprawy. To są rzeczy bajkowe, opowieści, historie. Z drugiej strony nie wiem, dlaczego muzycy o ogromnym wykształceniu, tak daleko poszli w swoja wiedzę, że nigdy nie słyszałem muzyki zrobionej przez Lovano, przez Pottera, która miała ten charakter. Może Dave Douglas jedynie robi takie rzeczy, on to połączył. Świat jest podzielony na tych panów od super techniki, którzy faktycznie powalają i tych panów od pięknych nastrojów.

Czy jako kompozytor również zakładasz teraz na siebie płócienny worek?
To jest w ogóle taki czas dla mnie. Ostatnia płyta “Roots” to była bardzo szybka sesja. To nie było na “odwal się”, tylko taka była potrzeba chwili, żeby zagrać taką mocną muzę, dla mnie mocną emocjonalnie - a przy tym dość prostą. Zachowałem pierwsze tejki i zamknąłem okres płyt i kompozycji taką właśnie płytą. W tej chwili, jeśli chodzi o pisanie muzyki, to też chcę to zmienić. To nie było łatwe robienie poprzednich płyt, orkiestry jednej, czy drugiej. Były bardzo ciężkie warunki, jeśli chodzi o pracę z muzykami, nagrania. Nie było czasu, ani pieniędzy na studio, czy próby - wszystkie płyty powstawały w błyskawicznym tempie. To był zazwyczaj jeden dzień nagrań, dwa dni prób i no niestety ja nie byłem z tego zadowolony, ale inaczej się tego nie dało zrobić. To nie były czasy, że można zebrać pieniądze, zorganizować koncerty, profesjonalne próby i przygotować profesjonalny materiał, więc pisanie muzyki było, powiedzmy... unikałem bardzo trudnych rzeczy, bardzo skomplikowanych, bo wiedziałem, że w dwa dni nie da się tego zrobić.


W tej chwili widzę,  to co Marcin Masecki osiągnął [z sekstetem Profesjonalizm przyp. red.]. Marcin powiedział mi, żeby nie oszczędzać kolegów i po prostu pisać im najtrudniejsze rzeczy, jakie do głowy mi przyjdą i niech się męczą. I troszeczkę chcę pójść tym tropem, żeby nie ograniczać siebie. Ja nie mówię, że to będą trudne rzeczy, może okazać się, że będą mega proste, bo takie mają być, ale jeżeli będą trudne, to już nie będę myślał, że ojej tutaj może troszeczkę niżej, bo może kolega będzie zmęczony i tego nie zagra. To było błędne podejście. Jeśli chodzi o pisanie muzyki też nie mam wykształcenia, więc robię to na różne dziwne sposoby. Trochę się już nauczyłem przez te lata, więc przede wszystkim mam świadomość, że znalazłem jakiś swój język w pisaniu muzyki. Big bandy są często świetne i świetnie napisane, ale zazwyczaj brzmią w dość charakterystyczny sposób. Rzeczy, które ja piszę, brzmią inaczej, pewnie z niedouczenia, ale lubię to niedouczenie i tutaj nie chcę za dużo zmieniać. Mam w tej chwili właściwie pomysły na 20-ileś utworów na orkiestrę, które są gdzieś rozgrzebane. Przyjąłem, że codziennie przez jakiś czas wstawałem rano i przy kawie pierwszą godzinę pisałem muzykę - no i te pomysły się gromadzą. Jestem przerażony, że ich jest coraz więcej, bo jakby samych pomysłów na płytę, takich wizji, które mam, mam nieskończenie dużo i aż się boję, kiedy to zrobię. Chcę troszeczkę spokojniej to robić, chcę więcej teraz grać. W przyszłym roku na pewno powstanie druga płyta orkiestry. To będzie duży skład, bo to jest muzyka na dwadzieścia osób.


Chcę też nagrać płytę solo, ale bez używania jakichś nakładek, jakichś efektów, delay’ów. Płyty są dla mnie bardzo osobiste. Zazwyczaj tak się składa, że z braku grafików robię sam okładki, miksuję, masteringi robię samemu, To, co mogę zrobić, robię samemu. Trochę mnie to irytowało, a teraz zaczynam to znowu powoli lubić, bo płyta jest takim właśnie blogiem. Robię coś, jakąś notatkę z życia, jakiegoś fragmentu i mam tą płytę solową. Chcę ją nagrać w dziwny sposób. To będzie trzecia część mojego cyklu Downtown, była Downtown Sextet, Project, to teraz będzie Downtown Solo - ostatnia część. Oczywiście będą dźwięki miasta, bo uwielbiam je. Już mam ponagrywane, przez siebie oczywiście samemu. Nie chciałem brać dźwięków  z sampli, internetu, tylko żeby było nagrywane gdzieś u nas, więc nagrałem je w Warszawie na dyktafon. Mam te rzeczy już zrobione, ale płytę chcę nagrać po części w domu, w bardzo wytłumionym pomieszczeniu i nakładając te dźwięki miasta zrobić taki klimat, jaki chcę, ale chcę pojeździć, ponagrywać w bardzo dziwnych miejscach, za pomocą dyktafonu. To będzie dziwna płyta, ale wiem jedno, że nie chcę tam nakładać instrumentów. To będzie zawsze jeden instrument, jakiś, ale jeden. Tą płytę zrobię najprawdopodobniej jako następną, później ten kwartet z Pulcynem, Szmańdą i może Tomkiem Dąbrowskim, jeżeli się zgodzi, no i później orkiestra.


Płyta jest blogiem - to dobre.
Tomek Duda mi kiedyś powiedział, że robię coś w rodzaju bloga. Po prostu wydaję non stop jakieś płyty. Faktycznie chciałbym, wydawać 5 czy 6 płyt rocznie, czy 7. Może będę tak robił. To nie chodzi o to, żeby wydawać ich dużo, bo ego. Nie, po prostu jest pewien pomysł i są możliwości,  by to to wydać. Fajnie jest wydawać może nie każą próbę, bo to byłoby głupie, ale ważne dla siebie momenty. Znajomi, którzy słuchają tego, wiedzą, że któraś płyta może być mniej udana, któraś bardziej, bo to jest właśnie ten blog. Pokazanie jakiegoś momentu, danej części roku. Nie wyobrażam sobie pracy nad płytą 5, czy 6 lat. To jest dla nie absurd.
Oczywiście żyjemy w szybkich czasach, nie ma tego spokoju, co kiedyś kompozytorzy mieli - pisali jeden utwór ileś lat, bo co mieli robić. Były świeczki, był zamek, siedzieli i pisali. Mieli pianino, jechali gdzieś karocą pół roku do sąsiedniego miasta no i to było inne życie. Inaczej płynął czas. Teraz czas zapierdala i jest mi go szkoda.