Nowojorski 4 lipca, czyli Rafał Sarnecki Quartet w Szóstej po Południu

Autor: 
Anna Początek
Autor zdjęcia: 
Robert Wierzbicki

Stolica, czwarty lipca, już trochę po szóstej po południu, Szósta po Południu. Wchodzę do środka Szóstej, tym razem nie tylko na obiad. Kelnerka sadza mnie przy wykrzywionej lustrem ścianie, na pięknym krzesełku retro, lata 50. Czad. Na scenie pojawia się kwartet Rafała Sarneckiego. I nagle nie Polski stolica, ale centrum Big Apple to jest to miejsce, gdzie jestem.

Na scenie pojawili się muzycy kwartetu gitarzysty Rafała Sarneckiego: Paweł Kaczmarczyk zasiadł przy  fortepianie, obok stanął Wojciech Pulcyn z kontrabasem, a Łukasz Żyta, oczywiście, za  perkusją. Zespół znałam dotychczas tylko z nagrań, więc byłam szczęśliwa, że w końcu dotarłam na koncert. I usłyszałam zupełnie nowojorskie dźwięki – dynamika, wszystko w punkt, melodyjność. Tak, lecz ani cienia bluesa – może dlatego to nie moja muzyka. Rozbudowane, starannie zaplanowane kompozycje, z wykorzystaniem ukochanej przez mnie repetycji, śmiałe i bezbłędne partie solowe, romanse fortepian–kontrabas, piano –perkusja, kontrabas–gitara.

Wszystko przesmaczne, ale dla mnie trochę... jak na płycie. Po przesiadywaniu niegdyś w Powiększeniu i od dwóch lat w Pardon, To Tu brakowało mi w koncercie w Szóstej muzycznego brudu, nieprzewidywalności. Nie jest to żadnym wypadku zarzut do kwartetu, gdyż zaprezentował się fenomenalnie. Co miłe, Sarnecki przedstawił fragment płyty, której premiera planowana jest na wrzesień: "Cat's Dream" (na płycie Rafała grają: Lucas Pino, Glenn Zaleski, Ricka Rosato, Colin Stranahan, Bogna Kicińska).

I z taką miłą konstatacją wyszłam z Szóstej: nareszcie jest w centrum Warszawy znów jest miejsce, gdzie możemy posłuchać jazzu mainstreamowego. Ulica Szpitalna, przy której znajduje się klub, jest w niedalekiej odległości od ulicy Mazowieckiej, przy której mieści się Tygmont – niegdyś tętniący życiem, od kilku lat, niestety, zrezygnował z prezentowania dokonań polskich jazzamanów. W ostatniej dekadzie upadł trzykrotnie przenoszony z miejsca na miejsce Jazzgot, potem znienacka zamknięto ledwo co odrodzone Akwarium, Tygmont zaś stał się siedliskiem towarzystwa wzajemnej adoracji i w zasadzie nie gości nadmiernej liczby muzyków.

Chociaż Szósta po Południu istnieje zaledwie trzy miesiące, ugościła już Michała Urbaniaka, Agę Zaryan i Wojciech Karolaka. A do 1 sierpnia zaplanowano jeszcze sześć koncertów. Karta krótka, ale drinki na herbacie (wcześniej była tu herbaciarnia) są boskie. A Grzegorz Rosiński, ojciec Thorgala, narysował na ścianie Szóstej pamiątkowy rysunek. Na koncercie widziałam aż trzech fotografików. Niewielka sala wypełniona (naliczyłam szesnaście s czteroosobowych stolików) –  i nie tylko dojrzali melomani, głównie młodzi ludzie. Nowe miejsce zaczyna żyć i szczerze mu kibicuję, gdyż to byłby dla nas wstyd, gdyby w tak dużym mieście nie mógł przetrwać typowo jazzowy przybytek.

Z  całego serca życzę Właścicielom, żeby nie dali się pożreć Stoartowi I Peesjotowi. Jazz to wolny duch i życzę takiego ducha Szóstej po Południu.