Tres Cabecas Loucuras

Autor: 
Sebastian Niemczyk (Screenagers.pl)
Sao Paulo Underground
Wydawca: 
Cuneiform Records
Data wydania: 
01.09.2011
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Rob Mazurek (cornet, electronics, vocals), Kiko Dinucci (guitar, vocals), Guilherme Granado (keyboards, loops, sampler, percussion, vocals), Mauricio Takara (cavaquinho, electronics, drums, percussion, vocals), Richard Ribeiro (drums, vocals).

Ostatnio dostrzegam coraz więcej symptomów koleżeństwa między niezalem a jazzem. Oczywiście chodzi mi o uczucie do tej części sceny, która nie hołduje tezom powtarzanym przez skostniałych konserwatystów. Pomimo hipereklektyzmu poprzedniej dekady, poszerzania horyzontów, wykonawcy nie stroniący od improwizacji zostali trochę niesprawiedliwie zepchnięci w obowiązującym dyskursie do co najwyżej drugoplanowych ról. Teraz, gdy przypatrujemy się rozkwitającym kuriozom (Divisive dubstep luminary Skrillex is teaming up with the remaining members of the Doors to record a new version of Miles Davis’s 1958 classic ‘Milestones’), to właśnie młodsi bracia Milesa mogą dać kopa dreptającej w miejscu muzyce. Tylko w tym roku pojawiło się sporo płyt ich autorstwa – choćby od radykalnego „Kopros Lithos” tria Evans/Fernandez/Gustafsson, przez kompletne „Ghosts” Petera Evansa, do niezwykłego „A New History Warefare vol. 2: Judges” Colina Stetsona. Do tej ciągle rosnącej listy trzeba dopisać kolejną pozycję – „Três Cabeças Loucuras” Sao Paulo Underground, najbardziej przystępną z nich wszystkich.

Tytułem przypomnienia o sprawach fundamentalnych – trzonem grupy są Rob Mazurek i Mauricio Takara, brazylijski multiinstrumentalista. Idea, która od początku przyświeca projektowi i jest nader konsekwentnie rozwijana, to fuzja brazylijskiej tradycji muzycznej z jazzem i laptopowymi manipulacjami. Etno jazz? Temat rzeka, co by nie wspomnieć o Donie Cherrym, Don Ellisie, czy Mulatu Astatke. Jednak tak, jak w przypadku Colina Stetsona czy Petera Evansa, odważne wykorzystanie technologii ofiarowuje zespołowi nową jakość. Poprzednia płyta „The Principles Of Intrusive Relationships” obracała się w kalejdoskopie hałasu i chaosu, pokazywała przywiązanie do studyjnej dłubaniny, czyli podejścia sprzecznego z tradycyjnym konwenansem „improwizacji na żywo”. Teraz zespół znalazł złoty środek, odkrył równowagę między wszystkimi elementami swojej twórczości. Najlepiej ujął to Mazurek w wywiadzie przeprowadzonym przez Piotra Lewandowskiego: „Równowagę pomiędzy wszystkimi elementami. Nie tylko między hałasem a poetyką, ale między hałasem a melodią, melodią i brakiem melodii, rytmem i jego brakiem, wysokimi i niskimi dźwiękami, elektroniką i akustycznymi elementami, rytmami samby itd. Myślę, że w końcu dobrze dopasowaliśmy te elementy. To chyba kwestia tego, że dojrzeliśmy jako grupa”. Nic dodać, nic ująć.

Nie sprzedając na Mercado Municipal nic ze swojej tożsamości, grupa dosypała kilka ziaren kawy do uzyskania nowego aromatu. Słusznie wskazuje się tu na postępek chicagowskiego post-rocka , bo „Três Cabeças Loucuras” brzmi jak rozwinięcie konceptu zaproponowanego przez Tortoise na „TNT”. Ciekawe, gdyż na kornecie udzielał się tam Mazurek, a Takara jest przywiązany do ich twórczości. Wystarczy sprawdzić jego ubiegłoroczny album (wydany pod szyldem M.Takara 3) „Sobre Todas e Qualquer Coisa”, który miejscami nawiązuje do Tortoise, zmiękczając ich przez rozwodnione piosenkowe elementy Gang Gang Dance czy Bibio.

Wzorem najważniejszych płyt poprzedniej dekady, Sao Paulo Underground tworzy autonomiczny świat – tym razem – tropikalnego dusznego downtown. Wkradający się nieład równoważy pogodą ducha oraz większym naciskiem na kompozycje i melodie. Z każdą kolejną odsłoną, zespół nie dość, że nie ma zamiaru się powtarzać, to i tak poszerza już okazały zakres swoich muzycznych fascynacji, udowadniając przy okazji tezę o skłonności muzyki brazylijskiej do fuzji. Nie wiem na ile potrafię, a na ile nie chcę sobie wyobrazić, żeby szarpnięcia cavaquinho, niepodrabialne flow Mazurka, wpuszczone w schizofreniczny, uliczny zgiełk Avenida Paulista mogły się nie spodobać. Oczywiście, może dotyczyć to tylko osób beznadziejnie rozdartych pomiędzy sprzecznymi elementami: ustaloną formą a wolną improwizacją; słodkimi melodiami a kakofonią. Mogę wam poświadczyć i zagwarantować – nie słyszeliście w tym roku zbyt wiele tak konkretnych, mięsistych płyt, które przekładają żywe doświadczenia nad wskrzeszanie wspomnień.

 Jagoda’s Dream; Pigeon; Carambola; Colibri; Just Lovin’; Lado Leste; Six Six Eight; Rio Negro.