Tomorrow Sunny / The Revelry, Spp

Autor: 
Maciej Karłowski
Henry Threadgill's Zooid
Wydawca: 
Pi Recordings
Dystrybutor: 
www.pirecordings.com
Data wydania: 
07.02.2012
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Henry Threadgill: flute, bass flute; alto saxophone; Liberty Ellman: guitar; Christopher Hoffman: cello; Jose Davila: trombone, tuba; Stomu Takeishi: bass guitar; Elliot Humberto Kavee: drums

Narodzin nowego albumu Henry’ego Threadgilla byliśmy w jakiejś części akuszerami. Przynajmniej ci, którzy zdecydowali się trzy lata temu odwiedzić w Warszawie Jazzarium Fest i poznański Made In Chicago. Wówczas w listopadzie Threadgilowski Zooid zagrał w Polsce dwa koncerty w całości wypełnione nową muzyka, świeżo napisanymi kompozycjami, które Henry Threadgill ma w zwyczaju ogrywać, a raczej lepiej powiedzieć budować na oczach publiczności, podczas koncertowej trasy.

Poznański koncert był w tej trasie ostatnim, potem zespół przeniósł się do Nowego Jorku, aby do nieco dłuższej niż tygodniowa przerwie wejść do studia i zarejestrować powstały materiał z zamiarem wydania na płycie. Jose Davila tubista w zespole Zooid, wspominał ten poznański koncert z wypiekami na twarzy. Mówił, że tak naprawdę pamięta się pierwszy i ostatni koncert z trasy. Pierwszy bo towarzyszy mu ta ogromna ciekawość brzmienia nowej muzyki, ostatni, bo jest jakby podsumowaniem. Resume, będącym raportem, na temat tego, w jaki sposób muzykę można rozwijać, jaki jest w jej przestrzeni układ sił i w końcu gdzie podążanie jej szlakiem może zaprowadzić.

Gdzie zaprowadziły ten najnowszy sześcioosobowy, poszerzony o wiolonczelę, ZOOID? W świat muzyki bardzo wymagającej, ale jednocześnie napełnionej fascynującymi melodiami i w moim odczuciu bardzo komunikatywnej. Wymagającej nie osłuchania, wiedzy, historyczno-stylistycznej świadomości, ale bycia gotowym, aby wyruszyć w drogę z Thereadgillem jako przewodnikiem i dodatkowo jeszcze na jego warunkach. To nie małe wyzwanie, bo Threagdill oprowadza nie jak typowy przewodnik wycieczki przemieszczając się z grupą widzów od sali do sali, okraszając swoje komentarze byłskotliwymi anegdotkami, które mają utrzymać uwagę grupy w miarę jak najdłużej.

Threadgill chadza własnymi drogami. Opowiada własnym językiem, który niby znamy, ale który układa się z w zdania brzmiące co najmniej zaskakująco, mające własną rytmikę i odrębne kulminacje znaczeń. Niekończące się opowiadanie, wizyta w świecie innym i zadziwiającym jak świat w filmie Avatar. Barwy są tu intensywniejsze, doznania mocniejsze, smaki pełniejsze, a życiodajny dla całości puls bardziej wszechogarniający. Choć każdy z utworów ma swój początek i koniec to jednak, to co dzieję się pomiędzy nimi nie jest prostą układanką, nie jest formą ani dla jazzu ani innych rodzajów muzyki charakterystyczną. Sam Threadgill używa wobec swojego jeżyka kompozytorskiej wypowiedzi określeń typu serializm, muzyka w ruchu. Tak to fascynujący zapis fascynującego ruchu sześciu Gosów, sześciu wrażliwości artystycznych poprowadzonych przez z wielką pewnością siebie.  

Tak więc mamy wspaniałą, bardzo oryginalną muzykę, ale to było łatwe do przewidzenia. Od lat Threadgill taką właśnie nam przynosi. Płytą jednak jest i pod innym względem wyjątkowa. Bodaj jako pierwsze do tej pory wydawnictwo stricte muzyczne zaplanowane zostało także w wersji Braille’a, a kompletna liner note odczytana przez samego lidera została dodana jako odrębna ścieżka audio. A więc można, jak się okazuje zadbać także i o tych, dla których dźwięk może być jedyną przepustką do dzisiejszego świata.

 

 A Day Off; Tomorrow Sunny; So Pleased, No Clue; See the Blackbird Now; Ambient Pressure Thereby; Put On Keep / Frontispiece, Spp