Never Odd Or Even

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com)
TNT (Ricardo Tejero, Johannes Nästesjö, Vasco Trilla)
Wydawca: 
Multikulti Project
Data wydania: 
15.01.2020
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Ricardo Tejero - saksofon; Johannes Nästesjö - kontrabas; Vasco Trilla - perkusja;

Never Odd Or Even, czyli … palindrom, zdanie dające się czytać wspak. A czy muzykę można słuchać wspak? Albo słuchać jej od drugiej, bliżej nieokreślonej strony? Czy w ogóle jest jakaś druga strona, jakaś rzeczywistość po tamtej stronie, w doorsowskim rozumieniu drzwi do podświadomości? Czy dźwięk ma swój odpowiednik palindromu? Czy przewijanie taśmy od tył zbliża nas do szatańskiej muzyki?  Skoro za boskie uważamy dźwięki wysokie, łagodne i piękne (cokolwiek rozumiemy przez ten pokraczny eufemizm), tonalne i mające strukturę melodyczną.

Odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy w tym, ani w jakimkolwiek innym tekście na tych łamach, a także zapewne, na wszelkich innych łamach. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak zaprosić do odczytu i odsłuchu płyty, której zarówno tytuł główny, jak i tytuły poszczególnych części dają się czytać wspak.

Rats Live On No Evil Star.  Smyk posadowił się na wyjątkowo miękkich strunach, docierają do nas dźwięki nad wyraz delikatne, jakby muzyk miał w rękach gitarę klasyczną, której ktoś przez pomyłkę założył … ołowiane struny.  Na przeciwległej flance lokują się fonie, który wydobywają uśpione dysze saksofonu. Środkiem przestrzeni dźwiękowej płynie masywna, dronowa ekspozycja bogatego zestawu instrumentów perkusyjnych, które wydają wszystkie możliwe dźwięki, za wyjątkiem … bębnienia.  Jeśli którakolwiek z warstw początkowej narracji nosi znamiona perkusjonalne, to są nimi efekty działań kontrabasisty i saksofonisty.  Muzycy formują opowieść zdobiąc ją powywijanym rytmem, skąpanym w post-akustycznej psychodelii. Ów liryczny poemat preparacji wygasa z inicjatywy watahy dzwonków, która zdają się funkcjonować dramaturgicznie z przyzwolenia perkusisty.

Step On No Pets. A jednak drumming, a jednak kontrabas, który potrafi nieść flow zwinnym pizzicato… Saksofon w tej chwili zbiorowego szaleństwa pozwala sobie nawet na półotwarte frazy, a całość narracja mości się w dynamicznych parametrach, definitywnie stanowiąc tu poważny wyjątek od reguły palindromowej historii. Piękny, rozkołysany post-free jazz, w punktu widzenia całości - rodzaj artystycznej fanaberii.

Decaf And DNA Faced.  Pojedyncze szarpnięcia struny, dźwięk, który pulsuje i rezonuje w kontakcie z drżącą armii perkusyjnych talerzy i dzwonków. Obok cisza szeleszczącej tuby saksofonu, który z mozołem rozsyła mgliste pasaże. Narracja lepiona z wzajemnie rezonujących plastrów post-ciszy – skrzypiąca podłoga, szmer wysuszonych dysz, brzęk tłuczonego wyjątkowo ślamazarnie szkła.

Desserts, I Stressed! Saksofon parskający dłuższymi frazami, struny kontrabasu piłowane krytycznie tępym smyczkiem, perkusyjna głucha poświata – oto akustyczna maszyneria niewspółczesnego industrialu. Opowieść narasta, pęcznieje, instrumenty zdają się wchodzić w reakcje chemiczne, czują strach przed samym sobą. Czerstwa magma fałszywej akustyki. No drumming percussion as a pattern! Piękna (i znów ten parszywy eufemizm!) imitacja kontrabasu i saksofonu. Smyczek zdaje się sięgać nieba i piekła niemal w tym samym momencie.

Doom Mood.  Szumy, szmery, podmuchy suchego powietrza z zardzewiałego wentylatora, skrobanie strun, pogłos czegoś metalicznego. Oto muzyka, która zdaje się wchodzić w jeszcze wyższe stadium preparacji. Na maltretowanym gryfie kontrabasu czujny recenzent dostrzega znamiona półrytmu. Perkusja lub to, co w danym momencie jeszcze z niej pozostało, rezonuje i drży, saksofon wydaje ćwierćdźwięki i szuka w nich tanecznych struktur.

In Word, Drown I. Połamany metronom niczym pijany zegar z kukułką, wybija nieistniejący czas. Werbel piszczy pod naciskiem ciężkich ramion muzyka. Smyczek ma halucynacje, tańczy sam ze sobą, pusta tuba saksofonu szuka dźwięków, które mogłyby z nią konweniować akustycznie. Abstrakcyjny, metafizyczny, bolesny drum’n’bass! A może kameralistyka na megasterydach, w zgliszczach muzyki do wczoraj współczesnej.  Wszystko równie piękne pęcznieje, jak po chwili umiera, dopadając ciszę tuż przed ostatnim dźwiękiem.

Loops At A Spool. Dzwonki wieszczą sakramentalne wyniesienie na ołtarze złej religii. Smyk pełza po podłodze i rysuje wyjątkowo głęboką narrację. Saksofon uczepiony strun, czołga się wraz z kontrabasem. Drżący flow instrumentów, którym ktoś wbił drewniane kołki w sam środek ich serc. Zło triumfuje, ale sztandary pochodu są puste. Smyczek definitywnie zrywa podłogę, perkusjonalia błyszczą matowymi świecidełkami, saksofon topi się w szarej sonorystyce. Oto moment, który może od dziś stanowić dla nas synonim piękna.

Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą tej płyty!

1. Rats live on no evil star; 2. Step on no pets; 3. Decaf and DNA faced; 4. Desserts, I stressed!; 5. Doom mood; 6. In word, drown I; 7. Loops at a spool;