Ivo Perelman, Ray Anderson, Joe Morris & Reggie Nicholson
Ciekłe Złoto, to nowojorskie, w pełni improwizowane spotkanie na samym szczycie! Brazylijski pracoholik, który wciąż zaskakuje artystycznym dewelopingiem, przypomniany światu wybitny puzonista, który ostatnimi laty raczej odpoczywał, gitarzysta, który w roli kontrabasisty jest równie skuteczny i kreatywny, wreszcie chicagowski perkusista, często pozostający w cieniu, nie od dziś zasługujący na pełne nasłonecznienie. Z tej mąki musiał powstać kwartet wyjątkowy w swoim rodzaju!
Muzycy spędzili na Brooklynie długie popołudnie, a na kompaktowy album przygotowali cztery rozbudowane improwizacje, z których trzy trwają 20 minut z sekundami, a ta czwarta jest nawet dłuższa. Próżno tu wszakże szukać chwil zmarnowanych, tudzież przegadanych. Przyjrzyjmy się zatem każdej z tych opowieści z osobna.
Od startu, niezależnie od poziomu swobody w procesie improwizacji, artyści sprawiają wrażenie, iż pracują wedle dobrze skonstruowanego planu. Zapewne w tym składzie nie mieli jeszcze okazji muzykować, tym bardziej zatem poziom komunikacji, umiejętność podejmowania kolektywnych, spójnych decyzji musi budzić nasz szacunek. Muzycy nie bawią się w rozbudowane gry wstępne, z miejsca łapią dynamikę, nie stronią od rytmu i melodii, dobrze konstruują narracje w podgrupach i bodaj ani razu w ciągu 90 minut nie wpadają w dramaturgiczne rozdroże. Dodatkowo unikają typowo free jazzowych eksplozji, świetnie panują nad emocjami, improwizują zawsze w skupieniu i zasłuchani w to, co czynią w danym momencie partnerzy. Sprawiają wrażenie, jakby w każdym momencie sesji nagraniowej wiedzieli co i jak chcą zagrać.
Pierwsza improwizacja wstaje niczym słońce pogodnego poranka. Wzdycha puzon, wybudza się alt, a twarda, rozleniwiona sekcja rytmu zaczyna kreślić pierwsze ślady. Dialogi dętych udanie przeplatają się z dialogami basu i perkusji, ale wzajemne interakcje mają miejsce na przecięciu wszystkich szlaków narracyjnych. Improwizacja bez trudu, niejako naturalnie, dzieli się na akcje w podgrupach – najpierw trio z saksofonem, potem dęty duet, solowe ekspozycje basu i perkusji, wreszcie trio bez perkusji. Narracja ma tu swój stały, żelazny nerw, oparty w dużej mierze na groove kontrabasisty. Pierwszą odsłonę albumu wieńczy trio z medytującym puzonem.
Drugą opowieść otwierają naprzemienne frazujące duety – najpierw kontrabasu z puzonem, potem altu z perkusją. Narracja nabiera wigoru, gęstnieje, ale znów donikąd się nie spieszy. Krótkie ekspozycje kwaterowe (czasami czynione metodą call & responce!) świetnie podprowadzają nas tu pod kolejne zabawy w mniejszych składach – trio z charczącym puzonem, duo tegoż puzonu z perkusją, altu z kontrabasowym smyczkiem, czy wreszcie bardzo efektowne pasaże drum’n’bass. Narracja okazjonalnie szuka ciszy, ale po chwili potrafi już tanecznie podrygiwać i zachęcać do zabawy. W drugiej części utworu muzycy zdają się wpadać w delikatną zadumę, szukają bardziej mrocznych, zdystansowanych fraz.
Trzecią improwizację otwiera samotny smyczek, do którego dość szybko doskakuje sucho brzmiący alt. Wszystkie dźwięki dość szybko lepią się w jeden strumień narracji, a całość definitywnie pachnie zdrowym, wyważonym free chamber. Zaczynem bardziej dynamicznych akcji jest tu niemal aylerowski zaśpiew saksofonu altowego. Opowieść staje się gęsta, ale prowadzona w spacerowym tempie, często oparta na kolejnych połaciach fantastycznego, basowego groove. Ta historia trwa niemal dwa kwadranse, zatem akcji w podgrupach jest tu nad wyraz dużo. Szczególnie udany moment ma jednak wymiar raczej kwaterowy. Najpierw bystra wymiana poglądów czyniona we czwórkę, potem krótkie, dęte continuum w duecie i powrót sekcji rytmu, która szyje już jednak innym, bardziej połamanym ściegiem. A na finał dostajemy garść post-aylerowskich westchnień.
Finałową pieśń ponownie otwiera smyczek. Tym razem wspiera go głuchy temper nisko zawieszonego drummingu. Opowieść budowana tu jest ze szczególną rozwagą, z dużą dozą smutnej retoryki. Nie brakuje fraz post-barokowych i nostalgicznych pomruków puzonu. Narracja zyskuje na dynamice bez udziału altu, a do samego nieba niesie ją prawdziwie parkerowski groove kontrabasu. W dalszej kolejności czekają na nas kolejne efektowne, ale definitywnie spokojne tria z dominującą rola dętych, a potem solo saksofonu, pod które podłącza się czujny bas i rozleniwiona perkusja. Trio pnie się na wysoką górę, a na komentarz puzonu zwyczajnie brakuje już czasu..
CD1: 1. Warming Up 20:00, 2. Liquid 20:08
CD2: 1. Aqua Regia 28:33, 2. Gravity 20:48
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.