Concertgebouw Brugge 2014

Autor: 
Andrzej Nowak
Graewe/ Reijseger/ Hemingway
Wydawca: 
FSRecords.net
Data wydania: 
28.12.2020
Dystrybutor: 
FSRecords.net
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Gerry Hemingway - drums, Georg Graewe - piano, Ernst Reijseger - cello

Pianista Georg Graewe, wiolonczelista Ernst Reijseger i perkusista Gerry Hemingway znani są na światowej scenie muzyki jazzowej i improwizowanej od lat, ale być może niewielu z nas pamięta, iż jako trio debiutowali 30 lat temu. Na tę okoliczność Fundacja Słuchaj! proponuje nam ich koncert, zarejestrowany na … 25 lecie tria, albowiem nagranie “Concertgebouw Brugge 2014”, zgodnie ze swą nazwą, powstało pięć lat temu. Płyta w formacie CD jest dostępna od listopada ubiegłego roku.

Wprowadzenie w atmosferę koncertu odbywa się nad wyraz spokojnie. Łagodne, klasycyzujące piano, wysoki smyczek na strunach delikatnej wiolonczeli, wreszcie wytłumiony drumming – swobodne chamber z post-jazzowymi korzeniami. Jeśli coś te trio wyróżnia na tle innych tego typu składów trzyosobowych, to jest nim z jednej strony, użycie wiolonczeli (miast narzucającego się jazzowymi schematami kontrabasu), z drugiej zaś istotny fakt, iż Hemingway dość swobodnie i autorytarnie, co pewien czas, przesiada się z perkusji na marimbę. Tak właśnie dzieje się już po czterech minutach koncertu. Najpierw muzyk włącza się w dynamiczną ekspozycję, potem zdaje się być prowodyrem pierwszego spowolnienia. Narracja toczy się bardzo kolektywnie, w świetnej akustyce sali koncertowej, bez freejazzowych szarż pianisty (!), raczej w kameralnym skupieniu i precyzji, nawet w sytuacjach dynamicznych.

Po ósmej minucie perkusja powraca i kreuje bardziej jazzowy odcinek narracji. Jeśli którykolwiek z instrumentów wydaje się mieć minimalną przewagę dramaturgiczną w procesie improwizacji tria, to jest nim wiolonczela. Raz gna zwinnym pizzicato, innym razem, dzięki smyczkowi, wprowadza niemal barokowy ład i porządek. Nie stroni także od krótkich, ale bardzo efektownych ekspozycji solowych. Taka sytuacja ma miejsce choćby po trzynastej minucie spektaklu. Po kolejnym powrocie marimby, aura dźwiękowa nabiera mroku, choć nie traci wewnętrznej dynamiki. Na finał pierwszej części sytuacja dramaturgiczna jawi się w sposób następujący - dynamiczna perkusja, która nie dość, że trzyma rytm narracji, to jeszcze bystrze preparuje swoje dźwięki, piano zaś systematycznie dokłada do ognia. Wulkan nagromadzonej w międzyczasie ekspresji, miast jednak eksplodować, przygasa w efekcie działań smyczka na wiolonczeli i prawdopodobnie także na którymś z elementów zestawu perkusyjnego, również traktowanego fragmentem silnie naciągniętego końskiego włosia.

Drugi fragment koncertu otwiera frywolna wiolonczela, który brzmi jak … gitara. Piano wchodzi po chwili marszowym krokiem, perkusja zaś wielobarwnym półrytmem, czyniąc całą introdukcję nieco klasycystyczną. Po pięciu minutach śmiały krok w kierunku open jazzu, dyktowany przez perkusję. Cello początkowo jest „na tak”, potem zmienia jednak zdanie i zaczyna jątrzyć wilgotnym smyczkiem, stanowić prawa i obowiązki, charakterystyczne dla zmysłowego post-chamber. Po chwili powraca marimba i wkleja się w barokowy flow wiolonczeli. Szczególnie piękny wydaje się fragment po dziesiątej minucie – piano gra abstrakcyjne frazy, a mały strunowiec buduje nisko zawieszony dron. Po chwili zostaje sam na scenie, ze strunami wysuszonymi na wiór. Powrót pozostałych instrumentów zwiastuje wzrost emocji - zwinne i nerwowe free improv. Pod koniec utworu – cello brzmi jak stukot końskich kopyt, piano frazuje post-jazzem, a perkusja wrze. Zejście w mrok ciszy, to oczywiście zadanie dla Reijsegera.

Ostatni fragment koncertu, definitywnie najkrótszy, zaczyna się w estetyce minimal – pojedyncze uderzenia w talerz, dźwięki wydawane otworem gębowym przez jednego z muzyków, rwane struny – skromne, ale stylowe call & responce! Piano wkracza do gry dopiero po 90 sekundach, znów pełne jest abstrakcyjnych dźwięków, które wzmagają efekty preparacji wiolonczeli i perkusji. Narracja nabiera zadziorności, dramaturgicznych kantów i dobrej dynamiki. Wiolonczelista zdaje się grać jednocześnie techniką pizzicato i arco, a po chwili jego instrument znów brzmi, jak gitara. Nim muzycy osiągną finałową ciszę, będą jeszcze kilkukrotnie zmieniać tempo i poziom scenicznych emocji. Sporo weźmie na siebie pianista, nie zabraknie marimby i smyczków, które ostatecznie zgaszą płomień narracji.

 

 

 

 

1. Cadrage I, 2. Cadrage II, 3. Cadrage III