By nie zapominać smaków - rozmowa z zespołem Dagadana

Autor: 
Kajetan Prochyra

Dużo się u Was zmieniło od “Maleńkiej”? Można mieć takie wrażenie, słuchając drugiego singla z Waszej nowej płyty - “Czasem”. Spoważnieliście?

Dana Vynnytska: Nie tyle spoważnieliśmy, po prostu staramy się być takimi, jakimi jesteśmy w danej chwili i fiksować to różnymi sposobami. Kiedy nagrywaliśmy pierwszy album, to tak odczuwaliśmy ten świat, kiedy nagrywaliśmy drugim, to odczuwamy go tak. Interesujące jest, że nawet producent mówi nam, że każdy utwór jest inny, z innej bajki. Ci, którzy słyszeli te utwory mówili, że podoba im się, bo zupełnie nie wiesz, czego oczekiwać w następnym kawałku. Poszukujemy. Nie stoimy w miejscu. Szukamy nowych światów, które mogą nas zainteresować - i razem z nami naszych słuchaczy.

Co to są za światy?
Dana: Po pierwsze rozszerzanie kultur. W zeszłym roku mieliśmy niesamowitą podróż do Maroka. Tam spędziliśmy niezwykły tydzień - zagraliśmy trzy koncerty, przejechaliśmy blisko 1400km, byliśmy na pustyniach, pograliśmy z miejscowymi muzykami i przyjechaliśmy już jako zupełnie inni ludzie. Pojawiły się marzenia, żeby trochę tego słońca pustynnego, trochę innych kolorów i tych brzmień pokazać w naszej muzyce. Pierwszy album był dość słowiański. Nowy też jest słowiański, ale też rozszerzamy naszą geografię. Tak pojawił się nasz super gość - Hmad Ait Ibrahim, który z nami śpiewa, gra i daruje nam trochę pustynnego słońca. Poza tym rozszerzamy się stylistycznie. Są utwory w całości napisane przez nas. Są też utwory eksperymentalne, a są i utwory jajcarskie.

Z jednej strony oczyszczające piaski pustynii a z drugiej blichtr Fryderyków.
Daga Gregorowicz: Akurat Fryderyki wydarzyły się po trasie ukraińskiej. To było niesamowite zestawienie, że jechaliśmy ponad 24 godziny z Ukrainy do Polski. Na granicy w toalecie jak spojrzałyśmy na siebie, to pomyślałyśmy, że widzimy właśnie obraz nędzy i rozpaczy.

Dana: Idealnie pasujący do gali Fryderyków. Akurat na czerwony dywan
Daga: Wyobrażasz sobie prosto po koncercie, nie masz czasu, żeby ściągnąć make up i jedziesz 24 godziny ponad i na granicy patrzysz, a tutaj widzisz jakiegoś ufoludka, bo zielony make up akurat spłynął. My traktowaliśmy tą galę Fryderyków oczywiście jako wielką nobilitację - to, że dostaliśmy dwie nominacje, to było dla nas coś niesamowitego - no ale zależało nam na prostej, zwykłej rzeczy, żeby chociaż ładnie, odświętnie wyglądać. W życiu każdej kobiety jest  to dosyć ważne, a w życiu zespołu młodego, który jest w gruncie rzeczy mało znany w branży muzycznej, chcieliśmy się jakoś pokazać.  Tymbardziej po 11 koncertach, po 2-tygodniowej trasie po Ukrainie, bardzo męczącej, która dała nam niesamowite, nowe inspiracje przyjechaliśmyŁ czerwony dywan i wyróżnienie, które spłynęło z rąk muzyków. To nie był konkurs typu ‘głosujcie na nas, kto więcej wyśle smsów’. Tutaj spotkaliśmy się z oceną kolegów z branży muzycznej, które jest dla nas niesamowicie motywujące.

Dana: To było w maju, już powolutku byliśmy w końcowym stadium nagrania drugiej płyty.
Daga: Płyta była w końcowych stadiach nagrywania. Zostało jeszcze paru gości, no i potem główny proces mixów, masteringu. No i mamy teraz wreszcie drugą płytę. Dzisiaj tak trzymaliśmy ją w rękach, bo spotykamy się dzień przed naszą premierą, i cieszymy się naprawdę z każdej strony, która jest w książeczce. Czujemy, teraz jeszcze wyraźniej ile trudu nas to kosztowało. Nie tylko nas, ale wszystkich, którzy przyczynili się do tego, żeby ta płyta wyglądała tak, jak wygląda i brzmi tak, jak brzmi.

Mikołaj Pospieszalski: Rzeczywiście ta płyta jest dosyć inna od tej pierwszej. Kiedy te piosenki powstawały, nie zastanawialiśmy się nad tym, żeby miały one kształt taki, jak poprzednia, albo jakiś zupełnie nowy. Czerpaliśmy ze swoich inspiracji, nie chcieliśmy kogoś strasznie naśladować ani pod kogoś robić tą muzykę. To właściwie jest proces przez nas przechodzący, ale troszeczkę poza nami - nie jest w żaden sposób przemyślany marketingowo, czy jakoś tak. Chcieliśmy po prostu zrobić kawał ciekawej muzyki.

To jak ta muzyka powstawała? Był jakiś podział obowiązków?
Dana: Ja przygotowałam większość muzyki a właściwie takich szkiców, które potem razem rozwijaliśmy. 
Mieliśmy taką niezwykła możliwość - nasz przyjaciel Damian Rogala zaprosił nas do siebie do domu w Beskidzie Niskim, by pomieszkać w takim schronisku i zająć się sztuką. Było super. Pojechaliśmy do miejscowości  Duląbka. Tam był jeden dom, otoczony drzewami. Odwiedzały nas tam bociany, lisy, był z nami kot Fretka oraz małżeństwo malarzy. Tam spędziliśmy tydzień, nawet troszkę więcej, od rana do wieczora grając. I do tych szkiców każdy dodawał swoje pomysły,. W tym miejscu urodził się główny materiał tej płyty. Bardzo ważne było dla nas to, że tam poznaliśmy człowieka, który jest lutnikem, robi sam instrumenty i jest takim prawdziwym reprezentantem muzyki ludowej.

Mikołaj: Robi skrzypce, różne instrumenty ludowe, nawet nie przypominające skrzypiec.
Daga: liry...
Mikołaj:...wszystko co ma pudło rezonansowe
Dana: .. i my robiliśmy sobie takie wieczory, kiedy on przyjeżdżał i po prostu graliśmy. Właśnie w Duląbce.
Daga: To jest jednak praca wspólna i często jest tak, że to, co jest na początku, totalnie różni się od tego, co jest na końcu. To jest właśnie fajne. To jest tak, jak malowanie obrazu – jedni wiedzą, co będzie na samym końcu, a niektórzy zaskakują samych siebie. Tak też jest z naszymi utworami. O ile pierwszą płytę nagrywaliśmy w ten sposób, że mieliśmy już bardzo przemyślane te utwory, bo ograne na koncertach, tak ta powstawała naprawdę w większości już prawie w studiu.
Na przykład jeden tekst pisałyśmy po prostu siedząc wieczorem, popijając herbatę. Miałam jakiś szkic paru różnych tekstów, które gdzieś były od jakiegoś czasu zapisane i schowane do szuflady. Otworzyłam to i siedziałyśmy z Daną, połączyłyśmy to wszystko i dołączyłyśmy jeszcze nowe pomysły i tak powstał utwór „Czasem”.



Mikołaj: “Kiribati” było też częściowo napisane w trasie ukraińskiej.
Daga: Tekst do utwory Kiribati, drugiego utworu na płycie, wiedziałam, że on będzie o podróży. Nie wiedziałam, jak go ugryźć. W domu zaczerpnęłam inspiracji, bo jestem geografem i wiedziałam, że to musi być jakiś hołd dla tego, co we mnie bardzo mocno siedzi. W nocy zapaliłam lampkę, która mieści się w moim globusie i tak, jak w bajce, zakręciłam, zamknęłam oczy, wskazałam palcem miejsce i pojawiło się państwo Kiribati w archipelagu Mikronezji. Byłam strasznie zmęczona wtedy, był jakiś duży wir pracy, godzina 2 w nocy, już na takim haju, wynikającym ze zmęczenia, które każdy z nas zna. Włączyłam google maps, wygooglowałam to miejsce - patrzę i mówię: nie wiem, albo jestem zmęczona, albo już mam jakieś halucynacje! Ale nie: jest napisane jak wół, jak byk strzelił – Poland. Okazało się, że może na tej lekcji geografii na studiach nie byłam, ale w Kiribati jest miasto, które nazywa się Poland. Nazwa jego pochodzi stąd, że dawno temu jeden pan, który miał na imię Stanisław, przepływał tamtędy jako pracownik na jakimś statku. Przy okazji postoju pomógł mieszkańcom teraz miasta Poland, w problemach związanych z nawadnianiem wyspy. Ku jego czci miasto nazwano Poland, mieszka tam obecnie 200 osób, zatokę nazwano zatoką św. Stanisława i kościół, który się tam znajduje jest też pod wezwaniem św. Stanisława. Kiedy zobaczyłam Poland to było jasne, że piosenka ma być o Kiribati i o tej podróży.

Od samego początku oprawa wizualna waszej muzyki jest na spektakularnym poziomie. Każdy teledysk jest po prostu znakomity i wyróżniający się na tle wszystkich innych. Z tego co wiem, robią to wszystko Wasi przyjaciele?.
Dana: Jak zaczynaliśmy pracować, nasz zespół zaczynał swoje życie muzyczne, to zawsze na naszym życiowym szlaku spotykaliśmy ludzi, którzy byli dla nas interesujący - a my dla nich. Jednym z naszych celów było żeby Dagadana to był zespół, który gra muzykę, ale nie tylko. Chcemy żeby było to takie stowarzyszenie ludzi, żebyśmy przez muzykę, przez płyty, teledyski, mogli otwierać drzwi na nowe sfery sztuki. Czy to kreskówki, czy design... Teraz na przykład nasz teledysk, był kręcony na Ukrainie, kilometr od granicy z Polską. To jest taka prawdziwa wioska, jeszcze nie popsuta cywilizacją. Znaleźliśmy tam niesamowity kościół. Z zewnątrz nie nie widać co dzieje się w środku, a tam nie ma dachu, na ścianach są freski, które mają jeszcze bardzo soczyste kolory a na podłodze wyrósł już cały sad. To była bardzo szybka decyzja - jutro, pojutrze przyjeżdżamy i kręcimy tu teledysk. Wracając do tematu środowiska, ludzi, którzy wokół nas są - chcemy też zwracać uwagę na takie unikalne miejsca. Żeby ludzie zauważyli taki niezwykły kościół, który zaraz zginie. Chcielibyśmy zaprosić konserwatorów zabytków, żeby oni też zainteresowali się tym miejscem.

Daga: Równolegle do tego teledysku powstaje making off, który będzie bardziej pokazywał, skupiał się nad tym, jak wygląda ten kościół. Strasznie nam zależy na tym, żeby nasz zespół nie był kojarzony tylko i wyłącznie z muzyką, ale także z różnymi sferami z życia społecznego, które chcemy prze swoją sztukę i naszych znajomych nagłośnić. Stąd ta synteza różnych sztuk. Jeżeli poznajemy kogoś, kto nam się bardzo podoba artystycznie, to w naturalny sposób, czymś dobrym, co nas spotyka w życiu, chcemy się dzielić.

A skąd na Waszej płycie wziął się Mirosław Baka?
Mikołaj: Poznaliśmy Pana Mirosława Bakę po koncercie Raz Dwa Trzy na dwudziestolecie zespołu, w Gdańsku. Pan Mirosław, z racji tego, że jest przyjacielem zespołu przyszedł za kulisy po koncercie przywitać się i porozmawiać. W ten sposób się poznaliśmy i kiedy potrzebowaliśmy kogoś, kto będzie recytował teksty na płycie, bo w tym utworze aż się prosiło, żeby coś takiego zrobić, i pomyśleliśmy o męskim głosie, który rzeczywiście będzie poruszający, pomyśleliśmy o nim.
Daga: Troszkę to było spełnienie marzeń. Troszkę, to mało powiedziane. Już nie pamiętam, czy najpierw napisałam email, czy zadzwoniłam, ale kiedy rozmawialiśmy przez telefon, mimo, że byłam po drugiej stronie słuchawki, byłam czerwona jak burak. Pan Mirosław powiedział, że nie wyklucza swojego udziału, i że podoba mu się nasza muzyka, że chce najpierw posłuchać utworu. Wysłałam mu kawałek, spodobało mu się, no i powiedział, że czeka teraz na tekst. W zależności od tego, jaki będzie tekst, On powie ‘tak’, albo ‘nie’. Wyobraź sobie, co wtedy poczułam „boże, musi to być wspaniały tekst’. Zaprosiliśmy do współpracy naszego przyjaciela, poetę młodego pokolenia Janka Gabriela Szutkowskiego, który pisze w sposób niezwykły. Powiedzieliśmy mu, o czym jest ta piosenka, bo my tam śpiewamy w wymyślonym języku z Daną. Chodziło o to, żeby ta piosenka była w takim klimacie francuskiego parlanda. Cały utwór jest, jeśli chodzi o produkcję, przepuszczony przez taśmę, żeby brzmiało to tak, jak właśnie wtedy. No i Pan Mirosław przyjechał do studia, spodobał mu się tekst i wpierw zaczął od czegoś, o czym nie pomyślałabym w życiu, że on potrzebuje specjalnego klimatu, zgasić światło, dać tylko lampkę, wyciszyć się. Sposób pracy, jaki on nam pokazał, nie podlega żadnej dyskusji. Jest to wielki aktor, wielki profesjonalista i wielka kopalnia inspiracji. Przez wspólne paredziesiąt minut w studio nauczyłam się i myślę, że kolega producent i kolega realizator, bardzo wiele. Co ciekawe, sposób nagrania jest bardzo oryginalny, ponieważ w słuchawkach słyszał naszą muzykę, recytował tekst, a potem stwierdziliśmy, że zrobimy eksperyment. Pan Mirosław usłyszał ten puls, znał muzykę, wyłączyliśmy więc te ścieżkę i po prostu w tym ciemnym pokoju, z lekką nutą światłą, która przebłyskiwała gdzieś, Mirosław Baka wyrecytował ten tekst. Potem podłożyliśmy go pod muzykę i to wszystko tak się zaczęło przenikać, tak naturalnie. Chodziło o puls, ten puls się zachował i pierwsze słowa Pana Mirosława spowodowały to, że tak, jak jestem, jak to Dana mówi, trzymającym się dość w ryzach człowiekiem, popłynęły mi momentalnie łzy. Nie byłam w stanie tego powstrzymać. Oby więcej takich chwil.



Jakie są Wasze najbliższe plany koncertowe?
Dana: Przed nami dużo koncertów w Polsce, w Europie, a także w Singapurze, Kuala Lumpur, Jakarta.

Słabo?
Daga: Jest coraz więcej ludzi, którzy nas wspierają, podtrzymują na duchu i dają do zrozumienia, że idziemy w dobrym kierunku. Jesteśmy sobą i to odpowiada na wszystkie pytania. Dlaczego nie w tym kierunku, tylko w tamtym. „Dlaczego nie” – tytuł tej płyty niech odpowie na wszystkie powątpiewające pytania tyczące się w naszej twórczości.

Co będziecie robić w Singapurze?
Daga: Na początku grudnia jest tam takie święto drzew. W ogrodzie botanicznym setki drzew są przybierane, oświetlane. Podczas tego święta będziemy mieć okazję grać właśnie w singapurskim ogrodzie botanicznym, który jest przepiękny. W muszki koncertowej, która jest odgrodzona taką cudowną fosą. Tam podobno przychodzi 3-5 tyś. osób na te koncerty. Wtedy jest 31 stopni, ludzie siadają sobie na kocykach na trawce i słuchają muzyki. Koncertów jest kilka, bo są dwa koncerty w Singapurze – jeden właśnie w ogrodzie botanicznym, jeden w klubie jazzowym, dość prestiżowym. Potem podróż do Kuala Lumpur i w Malezji dwa koncerty, koncert w Jakarcie. Strasznie się cieszymy na tą podróż. Prosiłam te o to organizatorów, żebyśmy mieli możliwość poznania lokalnych muzyków, bo to stwarza możliwość być może kolejnej wizji muzyki, nigdy nic nie wiadomo. Mam takie wrażenie, że trafiamy na grunt stworzenia sobie możliwości. Jak sobie stwarzasz możliwości, to potem wynikają z tego różne, dziwne rzeczy.

Wasze płyty mają, póki co, tylko polską dystrybucję, prawda? Maroko, Singapur, Jakarta - jak Wam się to udaje?
Daga: Wychodzę z założenia, że jeżeli nie powiesz o sobie, to o tobie nie usłyszą. Należy czasami po prostu wychodzić do ludzi, wysyłać płyty, dzwonić, wysyłać maile. Takie wyjazdy zagraniczne są wynikiem, śmiało mogę powiedzieć, około 6 tyś. maili do różnych miejsc. 6 tyś. różnych adresów emailowych spowodowało, że na przykład jedziemy do Singapuru. I to jest tak, że w dobie tych maili, zalewania różnych instytucji i organizacji - niektórzy organizatorzy dostają po 100 maili dziennie. Musisz coś zrobić, żeby się wyróżnić. To jest wielka loteria, czy tutaj się uda, czy nie. Czasami naprawdę było mi bardzo ciężko i przykro, jako menadżerowi tego zespołu, kiedy wysyłałam setki maili dziennie i odpisała mi jedna osoba na sto. Z drugiej strony ambicje wtedy we mnie rosną. To tak jest. Tak, jak się uczysz języka, od razu się nie dogadasz. Trzeba konsekwentnie ćwiczyć. Ostatnio dostałam maila od pewnego pana – napisał do mnie, że dostał ode mnie maila 2 lata temu i on był wtedy w Singapurze ambasadorem Ukrainy i on już teraz jest na Ukrainie, ale się dowiedział, że my jedziemy do Singapuru i się strasznie cieszy. Nie zawsze więc wysyłasz informację w pustą przestrzeń. I wszystko wraca jak bumerang, tylko zależy, z jaką siłą wyrzucisz.

Dana: Z Marokiem była inna historia. Graliśmy w Warszawie i na naszym koncercie był jeden człowiek, któremu się bardzo spodobała nasza muzyka i on przez cały tydzień mówił swojej żonie, ile ona straciła, że nie przyszła na nasz koncert. Ona z kolei przyjaźniła się z ludźmi z polskiej ambasady w Maroku i oni poszukiwali zespołu. Mówi więc im ta żona: Słuchajcie, mój mąż mówił cały tydzień o jakimś zespole Dagadana. No i tak powolutku doszło do skutku, że pojechaliśmy do Maroka.

Czy w takim wielkim tyglu , jaki kryje się pod hasłem ‘muzyka świata’ są jakieś granice? Czy czegoś nie można ze sobą połączyć?
Daga: Jest folk ludowy, ale jest też tak zwany mainstream. World music to bardzo chłonne pojęcie. Tak samo jak pop music może czy jazz. W jednej muzyce jest różnorodnych wpływó, w drugiej mniej. Nam chodzi o fuzję. World music to jest fuzja różnych gatunków, które ocierają się o muzykę folkową i to są tak naprawdę przyprawy. To są korzenie, te przyprawy korzenne mogą być z różnych miejsc. Pojęcie world music daję tą możliwość, żeby czerpać inspirację nie tylko z rootsowej muzyki danego regionu, z którego wyrosłeś, ale daje ci szansę na poznawanie i próbowanie zaadoptowania muzyki, którą przesiąknąłeś gdzieś tam podróżując. Te podróże miały znamienny wpływ na tę płytę, bo jest i Maroko, jest Ukraina, jest Polska. Janek Malisz chciał pokazać nam utwory łemkowskie. Ja mówię – Janek, ty jesteś Łemkiem? – Nie – To kim jesteś? – Ja jestem z pogórza – To pokaż nam muzykę pogórzańską – Ale od niej już się odstępuje, ona taka mało ciekawa jest, mało rozbudowana – Jak to, no to właśnie pokaż tę muzę.
Wszystko tkwi z korzeniach, w tym, żeby nie zapomnieć smaków, jakie nas otaczają. Głupie porównanie może, ale pamiętałam smak marchewki z dzieciństwa i w pewnym momencie on został tylko w moim umyśle. Poznałam Danę, pojechałam na wschód i spróbowałam marchewki na wschodzie i od razu przypomnieniałam sobie to, co było w moim dzieciństwie. Nie chcę, żeby to, co poznajemy w naszym życiu, gdzieś uleciało. Jak w utworze „Czasem”: najważniejsze są chwile ulotne, bo zmieniają ciągle nam smak. Trzeba mieć tylko oczy otwarte, gdy ktoś daje nam znak.”. Nie zapominajmy małych chwil, które właśnie składają się na ten wielki kocioł world music. Granice są tylko w umyśle tych, którzy je wyznaczają.
 
Partnerami projektu są Europejski Stadion Kultury, Narodowe Centrum Kultury oraz Samorząd Województwa Wielkopolskiego. Patronat medialny: CULTURE.PL oraz Co Jest Grane