Siedemnaste Ad Libitum w dźwiękach i obrazach – Sonic & Visual

Autor: 
Andrzej Nowak
Autor zdjęcia: 
Piotr Gruchała

Siedemnasta edycja Festiwalu Ad Libitum, który od zawsze kocha improwizację, a od kilku lat jest także otwarty na formuły muzyczne bardziej uporządkowane pod względem dramaturgicznym, wniosła do bogatej już historii imprezy obraz, jak pełnoprawny element scenicznej kreacji. Obraz oczywiście… improwizowany, będący efektem pracy artysty, ale też przetworzeniem wizualnym dźwięków, jakie na scenie Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie zostały nam dane ze strony artystów skupionych na improwizacjach fonicznych.

Impreza została po raz pierwszy rozbudowana aż do czterech dni festiwalowych, z niedzielną kodą, która przeniosła wszelkie ab libitumowe doświadczenia w nowej miejsce - do Promu Kultury na Saskiej Kępie.

 

Trzy pierwsze dni Festiwalu odbyły się wszakże w starym miejscu, w sprawdzonej w bojach formie trzech koncertów dziennie. Każdy z nich otwierał występ solowy, co zdaje się być dobrym pomysłem na inaugurowanie dnia pełnego szalonych, improwizowanych dźwięków. Początek czwartkowego wieczoru przypadł w udziale bułgarskiej skrzypaczce Bilianie Voutchkovej. Artystka często koncertująca w Polsce rozpoczęła swój set nieco konceptualnie, szukała intrygujących fraz i nieoczywistych dźwięków, preparując brzmienie swego instrumentu. Po pewnym czasie wpadła jednak w urokliwie taneczny trans i bez najmniejszego trudu kupiła sobie przychylność publiczności. Może jedynie szkoda, iż jej występ nie trwał nawet dwóch kwadransów.

Kolejny festiwalowy set był gratką dla fanów swobodnej improwizacji, która tkwi korzeniami we free jazzie, ale także bez trudu łapie zmysłowe konotacje z wolną kameralistyką. Georg Graewe na fortepianie, Frank Gratkowski na klarnetach i saksofonie altowym oraz Fred Lonberg-Holm na wiolonczeli wspieranej delikatną elektroniką, zgodnie z tytułem ich pierwszej płyty (wydanej prawie 20 lat po nagraniu!), zabrali nas do urokliwego świata Trójlinearnej Polaryzacji. Każdy z artystów dołożył tu cegiełkę do obrazu wyśmienitej, jakże kolektywnej improwizacji, która balansowała pomiędzy kompulsywnym post-free jazzem, a stonowaną, bazującą na niuansach brzmieniowych narracją.

Ostatni koncert pierwszego dnia zdecydowanie przeniósł nas do festiwalowej sfery visual. Edyta Jarząb i Maciej Wirmański – przy użyciu wielu elektroakustycznych i wizualnych narzędzi - zaproponowali dalece konceptualny performance, w trakcie którego więcej pracy miały nasze oczy niż tęskniące za fonią uszy.

 

Start piątkowego wieczoru, to znów występ solowy. Tym razem Robert Jędrzejewski na wiolonczeli i niekiedy dość rozbudowanej elektronice. Muzyk komentował akustyczne frazy swego strunowca zarówno przygotowanym na laptopie materiałem, jak i działaniami live processing, czyli elektronicznymi dekonstrukcjami fraz granych na żywo. Wszystkie elementy spektaklu intrygująco się zazębiały, tworząc spójną i niebanalną improwizację.

Tymczasem improwizacją, która sięga także po atrybuty wizualne był tego dnia drugi koncert. Po raz pierwszy na scenie spotkali się: Paweł Doskocz na gitarze elektrycznej, Olgierd Dokalski na trąbce oraz obsługujący live electronics i wizualizacje Adam Frankiewicz. Trzeba przyznać, iż był to zdecydowanie najlepszy koncert spośród tych, które reprezentowały festiwalową ideę Sonic & Visual. Bystre, chwilami naprawdę efektowne, żywe improwizacje ze strony preparowanej gitary i delikatnie dekonstruowanej trąbki były tu świetnie wspierane nienachalną, plastyczną elektroniką i obrazem, który był naturalną konsekwencją dźwięków produkowanych przez wszystkich artystów obecnych na scenie.

Final dania drugiego był już w pełni akustyczny i zupełnie niewizualny w rozumieniu głównej idei festiwalu. Czterech wyjątkowej klasy artystów, cztery akustyczne instrumenty i intrygujące, ale statyczne oświetlenie: Elisabeth Harnik na fortepianie, Harri Sjöström na saksofonie sopranowym i sopranino, Wilbert De Joode na kontrabasie oraz Dag Magnus Narvesen na perkusji. Muzycy, którzy w takiej konfiguracji personalnej chyba nigdy ze sobą nie grali, zaprezentowali set wyjątkowej improwizacji. Bardzo kolektywnej, świetnie zbudowanej pod względem dramaturgicznym, perfekcyjnie płynącej od wytłumionych, preparowanych mikro improwizacji do strzelistych erupcji niemal free jazzowej mocy. Nam, pośród publiczności, pozostało jedynie spierać się, który z muzyków zrobił na nas największe wrażenie. I tu każdy miał swojego faworyta. Niżej podpisanemu szczególnie przypadł do gustu holenderski kontrabasista, który rewelacyjnie stymulował do pracy perkusistę, tudzież komentował grę saksofonisty i pianistki, niemal jednocześnie stosując technikę arco i pizzicato.

 

Festiwalowa sobota została zaprogramowana równie interesująco. Najpierw dwa sety z elektroniką i wizualizacją, a potem już prawdziwe trzęsienie ziemi, bez wątpienia dla wielu najważniejszy punkt festiwalu. Ale po kolei – najpierw ukraiński elektronik Myroslav Trofymuk. Artysta budował swoją ekspozycję niczym domek z kart, powoli, z niebywałą precyzją. Muzyk zaczął w chmurze lekkiego ambientu, potem nabrał masy i różnorodności, by przez drum’n’bassową strefę dotrzeć do fazy finałowej, która zdawała się komentować trudną rzeczywistość dnia codziennego. Drugi set dnia, to trio: Michael Fischer – saksofonowy feedback zanurzony w analogowej elektronice, Franciszek Araszkiewicz – live electronics oraz Aleksander Janicki – projekcje wideo, live electronics. Ten epizod festiwalowy miał wiele twarzy. Dużo dobrego wnosił do narracji saksofon, który pracował niczym akustyczne źródło dźwięków podłączone do elektronicznych przetworników, sam muzyk zaś dość rzadko sięgał po tradycyjne metody gry na instrumencie dętym. Pozostała warstwa elektroniczna koncertu często płynęła nisko posadowionymi dronami, chwilami wydawała się odrobinę przegadana i zbyt chaotyczna. Ale jako całość set z dużą swobodą zniósł wszelkie ambiwalencje części publiczności.

Czas na sobotę i okolice godziny dwudziestej pierwszej. Na scenie formacja The Croaks w składzie trzyosobowym, ale z bardzo rozbudowanym instrumentarium: Martin Klapper - amplifikowane obiekty i zabawki, mała elektronika, Martin Küchen – sopranino, saksofon sopranowy, rezonujący werbel, metalowe obiekty oraz Roger Turner – perkusja, małe talerze, metalowe i plastikowe obiekty. Peak wieczoru, szczyt festiwalu, nazwijmy to, jak chcemy. Intensywna, elektroakustyczna, niekiedy wręcz post-industrialna improwizacja, genialnie skomunikowana, wielobarwna, zaskakująca dźwiękiem i formą niemal na każdym etapie dwuczęściowego koncertu. A w środku 76-letni Turner, który nie przestaje zadziwiać – poziomem kreatywności, umiejętnością współpracy w grupie i wciąż doskonałą kondycją fizyczną i intelektualną. Wybitny koncert, któremu zabrakło może jedynie lepszego nagłośnienia niebywałych rzeczy, jakie wykonywał Küchen – Szwed byłą po prawdzie małą orkiestrą, która gra krzykliwego marsza z atomową intensywnością.

Finał siedemnastej edycji Ad Libitum odbył się w niedzielę na wspomnianej już Saskiej Kępie. Yannis Kyriakides i Konrad Smoleński w instalacji audiowizualnej Trackers z udziałem grupy warsztatowej w składzie: Zofia Ilnicka – flet, Piotr Chęcki – saksofon, Jakub Paulski – gitara, Robert Jędrzejewski – wiolonczela, live electronics oraz Franciszek Pospieszalski – kontrabas. Mroczna, zadumana, wizualna i dźwiękowa podróż, w której nie uczestniczył już niżej podpisany, ale która w ocenie innych była pięknym podsumowaniem wyjątkowo udanej – pod każdym względem – edycji festiwalu.