Nowojorskie kujawiaki nad Bałtykiem - Irek Wojtczak NY Connection

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
https://www.facebook.com/Zatoka.Sztuki

„Z Polakami już to robiłem” - śmiał się w wywiadzie umieszczonym na jednym z portali internetowych Irek Wojtczak, spytany o genezę projektu NY Connection. Istotnie, saksofonista eksploracją muzyki ludowej (głównie pochodzącej z rodzimych dlań okolic Łodzi i Łowicza) zajmuje się od dłuższego już czasu, jednakże skłonić do współudziału w tej materii jazzmanów amerykańskich udało mu się bodaj po raz pierwszy. Pierwsze, bardzo smakowite owoce tej kooperacji można było usłyszeć wczoraj w Sopocie.

Nie musiał zresztą Wojtczak nowojorczyków długo do grania namawiać. Michael Jeffry Stevens, Joe Fonda, oraz Harvey Sorgen znają przecież Irka dobrze ze wspólnych nagrań i koncertów (vide: wydana w 2011 roku przez Not Two płyta Live In Katowice). Toteż gdy ten wysłał im polskie melodie ludowe, nie tylko z chęcią na propozycję wspólnej pracy nad nimi przystali, ale zgodzili się także ruszyć w trasę koncertową. W ten właśnie sposób doszło do sytuacji cokolwiek niecodziennej – oto u schyłku lipcowego weekendu na letniej scenie ustawionej na sopockiej plaży kujawiaki i oberki grali Polakom muzycy z Nowego Jorku.

Demokratycznie przeprowadzona wymiana kulturowa – bo jazz i folk spotkały się w tej muzyce idealnie w połowie drogi - wyraźnie się gościom zza oceanu spodobała. Amerykanie (wymieniony akapit wyżej skład uzupełniał znakomity trębacz Herb Robertson) podeszli do sprawy z widocznym zaangażowaniem i naturalnym luzem jednocześnie. Szczerze uśmiechnięci, ze swobodą bawili się nowymi dla siebie melodiami o nietypowej i trudnej rytmice (wysiłek wymalowany na twarzy doświadczonego Joe Fondy mówił w tej kwestii wszystko), generując pokłady pozytywnej energii, tak bardzo w czasie wakacji na miejscu.

Akcenty przy tym rozłożone zostały szeroko: improwizacje bazowały na żałośliwych ludowych zawołaniach, to znów uderzały raźnym marszem. Obok zagranej solo przez pianistę Michaela Stevensa ballady pojawił się między innymi popisowy skoczny kujawiak Wojtczaka, który to z równym powodzeniem prowadził swój zespół w stronę typowo jazzową, jak również potrafił niespodziewanie szarpnąć zadzierżystym free. Dobrym partnerem przy takich wycieczkach okazał się Herb Robertson.

Widownia oklaskiwać mogła zarówno umiejętności techniczne, jak i dopisujące muzykom tego wieczoru poczucie humoru: pojawiło się kilka głośnym śmiechem przyjętych żartów muzycznych, które wpisały się w bezpretensjonalną atmosferę nadmorskiego koncertu.
Obiecująco więc zaczął się ten pochód mariażu polskiego folku z amerykańskim jazzem, który dotrzeć ma niebawem do Stanów Zjednoczonych, a także nakładem wytwórni For Tune doczekać się płytowego zapisu. Cieszy, że nie tylko Polacy swój język mają, ale i potrafią skutecznie do niego przekonać przybyszów ze stron odleglejszych.