MÓZG Festival: Muzyka z mózgu i trzewi

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina
W miniony czwartek zgromadzona w warszawskim Teatrze Powszechnym publiczność miała okazję uczestniczyć w serii minikoncertów w ramach 10. edycji Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej i Sztuk Wizualnych „Mózg Festival”. Wydarzenie to, poza tym że dostarczyło różnorodnych muzycznych wrażeń – o czym za chwilę – jest ważne dla stołecznych fanów muzyki improwizowanej z co najmniej dwóch innych powodów. Pierwszy powód jest taki, że ten bydgoski festiwal po raz pierwszy część swego programu przeniósł właśnie do Warszawy. Drugi powód, być może ważniejszy, to fakt, że uruchomiona została przy tej okazji nowa przestrzeń dla muzyki improwizowanej i innych dziedzin sztuki: jest to projekt „Mózg Powszechny”, który rozpoczął swoją działalność na małej scenie Teatru Powszechnego zwanej dotychczas Pracownią. Jeśli czwartkowy festiwalowy dzień był muzyczną wizytówką „Mózgu Powszechnego”, to pewne wydaje się, że czeka nas tu jeszcze wiele niebanalnych, kontrowersyjnych, wartych doświadczenia koncertów.
 
Jako pierwsze wystąpiło trio w składzie Jerzy Mazzol na klarnetach, Sławek Janicki na kontrabasie i Qba Janicki na perkusji, który dodatkowo odpowiedzialny był za efekty elektroniczne towarzyszące muzyce instrumentów. Zagrali oni stosunkowo krótki, lecz intensywny i treściwy improwizowany set. Jego pierwsza część była posępną, tajemniczą, wielogłosową projekcją pomysłów muzyków: była w tym rozpacz, brzydota, szorstkość, nawet agresja. Z tego trudnego świata w pewnym momencie, niemal niepostrzeżenie, muzycy przeszli w całkiem komunikatywny, mięsisty groove, w którym prym wiódł perkusista. To był bardzo dobry początek wieczoru.
 
Następnie zagrał nowojorski duet: Michael Lytle na klarnecie basowym i Eyal Maoz na gitarze. To była porcja muzyki ekstremalnej, w swojej koncepcji bardzo odległa od takich pojęć jak „struktura”, „kompozycja” czy „plan”. Była to propozycja nieprzystępna, mało przyjazna, ale warto było jej posłuchać choćby dlatego, by przekonać się w pewnym momencie – gdy przyszło im zagrać bardziej prostolinijną melodię – że tacy hardcore'owi improwizatorzy potrafią w wyjątkowy sposób przekazać czyste, głębokie emocje.
 
Po tym duecie zagrał inny duet, bez wątpienia najbardziej oczekiwany tego wieczoru: pianistka Sylvie Courvoisier i skrzypek Mark Feldman. To był popis wirtuozerii, ekspresji, nieskończonej siły akustycznego grania. Duet zaprezentował kilka kompozycji własnych, a także cztery utwory autorstwa Johna Zorna. Taki wybór repertuarowy pozwolił Courvoisier i Feldmanowi przejść przez wiele muzycznych nastrojów: wyciszenie, subtelność, ukojenie, refleksyjność, lament, ostrość, nawet pewne rozwydrzenie... Był to przepiękny, bogaty występ wybitnych instrumentalistów.
 
Czwartą propozycją tego wieczoru był skład Tirvyous Wagon w składzie Bartłomiej Chmara na gitarze, Tomasz Sroczyński na skrzypcach, Marek Pospieszalski na saksofonie i za adapterem, Qba Janicki na perkusji. Należy wspomnieć, że cały kwartet obficie korzystał z elektroniki przetwarzającej ich grę, a chwilami wręcz dominującej nad rzetelnym muzykowaniem. Była to propozycja interesująca, bez wątpienia konsekwentna w swojej elektronicznej hipnotyczności, choć moim zdaniem mogło w tym być nieco więcej faktycznej instrumentalnej roboty.
 
Na koniec zagrał kwintet, w ramach którego swoje siły połączyło trio Mazzolla i Janickich z Courvoisier i Feldmanem. Grający ze sobą po raz pierwszy muzycy zaprezentowali cały swój improwizatorski kunszt: partie kolejnych instrumentów przenikały się inteligentnie, ze smakiem. Ciekawie dialogowali Feldman z Mazzollem, dobrą sekcją byli Janiccy, fantastycznie wzbogacała całość Courvoisier.  Było to efektowne zakończenie urozmaiconego muzycznie wieczoru, który – miejmy nadzieję – zwiastuje kolejne równie interesujące koncerty, już w „Mózgu Powszechnym”!