Barok i jazz czyli Wociech Karolak w Oratorium Marianum

Autor: 
Lech Basel

Kolejny koncert zorganizowany przez powstający we Wrocławiu klub jazzowy „Vertigo” odbył się w sobotę, 16. lutego w barokowej sali Oratorium Marianum Uniwersytetu Wrocławskiego. Grający na organach Hammonda Wojciech Karolak zaprosił do swojego zespołu saksofonistę Piotra Barona, trębacza Jerzego Małka oraz perkusistę Arka Skolika.

W mojej przygodzie z jazzem Karolak był zawsze. Grał na Hammondzie gdy ja zaczynałem swoją fascynację tą muzyką, grał gdy zaliczałem epizod pracy z muzykami jazzowymi, a także gdy drukowałem afisze koncertowe podczas jego współpracy ze Zbigniewem Lewandowskim. Zawsze też lubiłem jego muzykę, zawsze fascynowało mnie niezwykłe brzmienie tego instrumentu. I zawsze też jego gra kojarzyła mi się z tym co było i jest w jazzie zawsze czyli z tradycją, ze standardami. I to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Bowiem tradycja daje inspiracje, jest odskocznią do nowych trendów, bez niej nie było by nowoczesności. Za to zawsze też szanowałem tego eleganckiego dżentelmena grającego na staroświeckim, paskudnie ciężkim i nieporęcznym meblu. Miałem kilkakrotnie okazję przekonać się o tym osobiście pomagając przy wnoszeniu tych organów do Hali Ludowej czy też do klubu „Rura”. Były to jedyne momenty gdy bardzo nie lubiłem Hammonda i bardzo się dziwiłem,że Karolak nie korzysta z nowoczesnych instrumentów klawiszowych,generujących dźwięki bardzo zbliżone do oryginału a o niebo lżejszych i łatwiejszych w transporcie. Musiało upłynąć sporo lat abym tę wierność Hammondowi zrozumiał i docenił. A i sam Karolak po okresie fascynacji elektroniką wrócił do hammondową ławeczkę.

A jak było w Oratorium Marianum?

Nie inaczej właśnie jak standardowo, tradycyjnie , elegancko, momentami nieomal że barokowo. Nie było aż tak istotne co grali muzycy ale jak. To był jazz w swojej typowej formie. Pełen urokliwych, melodyjnych tematów, improwizacji, pięknych współbrzmień i wyrazistych solówek . W końcu grali sami bardzo doświadczeni muzycy, znani i cenieni od lat na scenie jazzowej. Ja zatapiałem się w niuansach brzmieniowych Hammonda ale przyznam,że największe wrażenie zrobił na mnie Jerzy Małek. Jego trąbka brzmiała bardzo energetycznie ale i (z tłumikiem )niezwykle  nastrojowo w utworach balladowych.

Piotr Baron zagrał w swojej karierze mnóstwo koncertów z Wojciechem Karolakiem i to zarówno w małych składach jak i w big bandach. Panowie znakomicie rozumieją się więc na scenie i było to i słychać i widać. Oratorium to bardzo trudna sala. Kilka lat temu byłem świadkiem tego, jak na jej akustykę reagował sam wielki Ron Carter prowadząc tam warsztaty dla kontrabasistów. On ją świetnie słyszał i potrafił tak ustawiać muzyków aby ich instrumenty brzmiały zupełnie inaczej. Na sobotnim koncercie okazało się,że perkusja brzmi momentami bardzo „kartonowo” i Arek Skolik choć dwoił się i troił to brzmiał nieciekawie, o niebo inaczej niż dwa dni wcześniej w sali Impartu w składzie towarzyszącym Markowi Dyjakowi. Nagłośnienie takich nietypowych sal to zresztą całkiem osobny temat.

A Mistrz Karolak? Pokazał się z jak najlepszej strony. Wyczarowywał ze swojego „mebla” magiczne dźwięki, czarował zarówno we współpracy z cały zespołem jak i w swoich solówkach czy też fragmentach granych tylko z towarzyszeniem perkusji (świetna gra szczotkami Skolika) . Ogromne doświadczenie i ciągle radość grania sprawiały,ze słuchało się Go z ogromną przyjemnością.

Ale,że jazz w takim wydaniu i w takiej ilości nie każdemu  musi odpowiadać okazało się pod koniec koncertu, gdy trochę dla mnie niespodziewanie część słuchaczy opuściła salę jeszcze przed końcem koncertu a spora grupa ruszyła do szatni równo z ostatnimi dźwiękami występu nie doczekawszy na bis wyproszony gorącymi brawami większości.

Kolejny koncert za nami. Przyznam, że z coraz większą ciekawością i niecierpliwością oczekuję zapowiadanego jeszcze w tym roku otwarcia klubu. Koncerty w tak niezwykłych miejscach mają swój urok, nie da się jednak ukryć,że jazz to dyscyplina klubowa.