Substantial Myths

Autor: 
Andrzej Nowak (trybuna muzyki spontanicznej)
Emilio Gordoa, Don Malfon, John Edwards, Dag Magnus Narvesen
Wydawca: 
FSRecords.net
Data wydania: 
24.03.2022
Dystrybutor: 
https://sluchaj.bandcamp.com/album/substantial-myths
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Emilio Gordoa – wibrafon, Don Malfon – saksofon altowy i barytonowy, John Edwards – kontrabas oraz Dag Magnus Narvesen – perkusja.

Dziś zapraszamy na koncert międzynarodowego kwartetu, który swobodnie improwizował w austriackim Tirolu trzy lata temu. Jak zwykł mawiać Derek Bailey, tego typu improwizacja osiąga najwyższy poziom wtedy, gdy muzycy spotykają się ze sobą po raz pierwszy. W wypadku Meksykanina, Katalończyka, Anglika i Norwega mieliśmy do czynienia właśnie z taką sytuacją! Innymi słowy – nie mogło się nie udać! Na wstępie dodajmy jeszcze, iż narzędzia pracy artystów stanowiły wówczas wibrafon, saksofon, kontrabas i perkusja.

Początek koncertu, to jak maźnięcia włochatym pędzlem – saksofonowe zadęcia, smyczkowe rozbłyski, wibrafonowe i perkusjonalne smugi cienia. Długie i krótkie frazy, ale bez owijania w bawełnę - od początku z odpowiednia dozą agresywności, zadziorności i dobrych emocji. O wielu kwestach decyduje to kontrabasista, jego zmysł dramaturgiczny, temperament i nieodparta chęć, by wszystko przebiegało z odpowiednia porcją dynamiki. Gdy pracuje w trybie pizzicato, narracja gna i szaleńczo się uśmiecha, gdy sięga po arco, opowieść zwalnia i nabiera brudnej, ale kameralnej zadumy. W obu sytuacjach świetne kwestie dopowiada wibrafonista, który zdaje się tu mieć tysiące twarzy. Wspiera perkusistę, kameralnie koloryzuje, a jak trzeba, przeistacza się w wielkie, preparujące każdą frazę zwierzę. Równie groźny wydaje się alcista, który wkłada do tuby różne tajemnicze przedmioty, a tembr jego śpiewu z rzadka nadaje się do usypiania niemowląt.

 

Improwizacja oczywiście faluje niczym wzburzony ocean. Pierwsze spowolnienie dopada muzyków już w okolicach 8 minuty. Szukają ciszy, preparują, imitują się wzajemnie, nie robiąc wszakże jakichkolwiek pustych przebiegów. Bywa, że w ułamku sekundy wszyscy zaczynają rezonować, aż nam uszy puchną z wrażenia! A potem jeszcze ocierają się o siebie i uprawiają industrialne wojny! Po 13 minucie na bezkresny, choć chwilowo spokojny ocean narrację wyprowadza onirycznie brzmiący wibrafon. Pomagają mu saksofonowe podmuchy zimnego powietrza, a także kontrabas, który bez trudu łapie frazy pizzicato i arco na jednym wdechu! Narracja szyta jest teraz krótkimi, rwanymi frazami, smakuje po parkerowsku, czyta się ją wyłącznie językiem Szekspira. Ekspresyjnie, zawadiacko, z rosnącym tempem i wirującymi emocjami. Pojawiają się też bardzo szybkie, separatywne ekspozycje każdego z muzyków, na tyle jednak enigmatyczne, iż nie śmiemy nazywać ich solówkami.

Na początku trzeciej dziesiątki minut muzycy toną w mrocznym oniryzmie. Preparacje, najpierw bardzo ciche, potem coraz głośniejsze. Głęboki smyczek i wibrafon, który brzmi jak trzęsące się perkusjonalia. Tym razem narracja nie dociera na jakiekolwiek wzniesienie, ale tuż przed 30 minutą kolejny raz zamienia się w popiół. Wszystko zdaje się tu piszczeć, skomleć i desperacko wzdychać. Muzycy ślą nam dźwięki, których źródła pochodzenia nie jesteśmy w stanie nawet się domyślać. Saksofon charczy (jeśli to on), smyczek piłuje struny (jeśli to on), a na poszarpanej glazurze wibrafonu ugniatane są nieznane obiekty (jeśli to one). Po chwili otrzeźwienia solową ekspozycję zaczyna saksofon. Przy okazji zdolni jestem usłyszeć, iż to baryton. Reszta pracuje dronami i szuka płaskiej powierzchni podłogi. Deep & dark in prepare!

W połowie czwartej dziesiątki minut większość fraz zaczyna wpadać w kompulsywne powtórzenia. Smyczek ryje bruzdę w ziemi, a cała improwizacja pęcznieje, niczym ciasto na grubą pizzę. Opowieść łyka free jazzowy drive. Bas dyktuje warunki w zakresie dynamiki, charczący saksofon w zakresie ekspresji. Krótki epizod perkusji i kolejny powrót do kwartetu, który smakuje w języku filmowym, niczym napalm o poranku. Zbiorowa histeria czterech szalonych jeźdźców prowadzi ich na efektowny szczyt. Każdy z muzyków chce tu czymś się popisać, zostawić trwały ślad na festiwalowej scenie. Na gryfie kontrabasu pojawia się smyczek, który nie tyle łagodzi obyczaje, co przełącza tryb narracji na bardziej jazzowy. Całość swinguje brudem za paznokciami i spoconymi karkami. Tempo zdaje się nieznacznie rosnąć, ale bystry smyczek-cerber czuwa nad losem tej szalonej, bezdyskusyjnie pięknej improwizacji.

1. Old Tannery