Mapless Quiet
Koncertowe nagranie z norweskiego Bergen, z września 2018 roku, a na scenie: John Butcher – saksofon sopranowy i tenorowy, Veryan Weston – fortepian, także preparowany, Oyvind Storesund – kontrabas oraz Dag Erik Knedal Anderson - perkusja. Panowie improwizują przez niemal 50 minut, często sięgają po post-jazzowe grepsy, ale i w roli miłośników free chamber czują się bardzo dobrze. Całość koncertu dostajemy w jednym traku.
Suche powietrze z tuby saksofonu tenorowego, minimal piano z czarnych klawiszy, smyczek na kontrabasie i szeleszczące perkusjonalia – otwarcie koncertu sięga po kameralistykę, która sprzyja czynnościom inicjacyjnym muzyków, którzy nie grają ze sobą zbyt często. Pierwszy uderza w dzwon Butcher – piszczy, skrzeczy, jakby grał samym ustnikiem. Zaraz potem milknie i wypuszcza w bój swobodne, post-jazzowe trio. W dalszej fazie gry będzie tak czynić często, dzięki czemu dużo dobrego do obrazu całości wnosić będzie Weston - raz za razem umiejętnie kreować opowieść, czy też zapuszczać się w obszar swobodnych preparacji. Cała narracja toczy się na dużej przestrzeni, donikąd nie goni, często dzieli kwartet na duety i tria - zdaje się, że momentów w pełni kwartetowych mamy tutaj w wymiarze minutowym najmniej. Ta niemal stała rotacja składu dobrze wszakże czyni dramaturgii całości.
W ramach owych zabaw w podgrupach warto odnotować kilka niezwykle urokliwych duetów saksofonu (zarówno tenorowego, jak i sopranowego) ze zmysłowym smyczkiem, a także open jazzowe frazy piana, dobrze konweniujące z bystrą perkusją. Pierwszą, niedługą salwę ekspresji w kwartecie dostajemy tuż przed upływem 20 minuty koncertu. Tu równie udane zdaje się być szybkie wytłumienie emocji wprost w klimaty dark chamber. Kolejny peak narracji ma miejsca parę minut później, a w roli głównej występuje sopran. Uspokojenie znów odbywa się pod dyktando piana, z saksofonem, który woli słuchać niż wydawać dźwięki. W okolicach 37 minuty tenże saksofon zaczyna bardzo łagodnie śpiewać. Kwartetowa kołysanka sprawia wrażenie, jakby prowadziła muzyków już do kresu koncertu. Po kolejnych czterech minutach muzycy rzeczywiście pogrążają się w niemal zupełnej ciszy. To jednak nie koniec – raz za razem ślą drobne, separatywne frazy, jakby zakończenie koncertu było dla nich nad wyraz trudnym zadaniem. Milkną ostatecznie pod koniec pięćdziesiątej minuty, skwitowani adekwatnymi oklaskami.
1. Mapless Quiet 49.28
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.