Dog Star
Pięciu szalonych muzykantów, przyjaciół i kompanów od niejednej sytuacji, spotkało się w małym studiu nagraniowym na krańcu świata przy okazji sesji nagraniowej trójki z nich, czynionej na potrzeby nagrania dla pewnego renomowanego wydawcy. Pierwszego dnia muzykowali we trzech, drugiego dnia doszedł ten czwarty, a gdy trzeciego dnia pojawił się ostatni z nich, wiedzieli już, że muszą zagrać pełnym kwintetem, choćby po to, by sprawić sobie noworoczny prezent. Po pierwszym secie, który przeciągnął się do niemal dwóch kwadransów, wiedzieli już doskonale, iż to spotkanie nie może skoczyć się na jednej improwizacji. Zostali tam na dłużej. I dobrze się stało!
Otwarcie zafundowali sobie po portugalsku leniwe i wypełnione całą masą wolnej przestrzeni na wypadek każdego zdarzenia fonicznego. Z mgły ciszy jako pierwszy wyłonił się dron budowany przez perkusistów. Zaraz potem dwa dęte kocury zaczęły wydawać z siebie pierwsze parsknięcia. Tło zaś wypełniało się basowymi burknięciami, którym początkowo bliżej było do akustycznego przesteru, niż do muzycznego frazowania. Dźwięki całej piątki szybko jednak zaczęły lepić się w magmę rezonujących fraz, przy okazji generując plejady fake sounds, w tworzeniu których każdy z ich jest przecież mistrzem nad mistrzami. Puentą fazy otwarcia okazał się zaś smyczek, który pojawił się na gryfie kontrabasu i podjął próbę budowania pierwszych zrębów narracji właściwej.
Po niedługim czasie, gdy wszyscy zeszli już do samego dołu, na wyjątkowo nisko ugiętych kolanach, pierwsza etiuda mogła być uznana za zakończoną, albowiem przestrzeń studia wypełniły niemal wyłącznie drżące talerze. Ciąg dalszy rodził się jednak niemal samoczynnie. Trębacz i saksofonista gaworzyli na stronie, perkusiści siłowali się na ręce i drżeli, całość zaś lamentowała i formowała się w post-industrialne plamy oleju. Znów tym, który szukał zbędnego ładu i równie nieoczekiwanego porządku okazał się smyczek, poszukający zagubionych melodii z dzieciństwa.
Tuż przed upływem dwudziestej minuty wiele wskazywało na to, iż nadchodzi długo oczekiwana przerwa na kawę. Zdanie odrębne wyrazili jednak obaj perkusiści i opowieść zaczęła się na nowo! Drżącym ściegiem, głębokim rytmem i kontrabasem, który nie odpuszczał. Gdy pod ten strumień zimnego powietrza podłączyły się oba dęciaki, improwizacja eksplodowała ogniem dawno niespotykanym w tej części świata. Wielkie crescendo, huśtane porywami zimowego wiatru z nad oceanu, zmiotło jednak wszystkich z pokładu, a jedynym tłem stała się milcząca cisza.
Drugą, dość zwartą czasowo historię rozpoczęły dwie perkusje. Dzwonki, rezonujące talerze, a po chwili cicha trąbka, nieśmiała, pełna obaw o los świata i zalotny, rozśpiewany saksofon sopranowy, skory do tańca i dynamicznych swawoli. A gdzie kontrabas? Siedział pod miotłą i skrupulatnie budował smyczkowy dron. Potrzebował kilku głębszych oddechów, by porwać kwintet na niemal free jazzowe wzniesienie. Po krótkiej ciszy, bez pytania innych o zdanie, tenże sam kontrabas barokowym skowytem rozpoczął część trzecią. Tymczasem reszta muzykantów stała pod ścianą i bawiła się w small jokes, taką grę na małe pola, z główną rolą trąbki, która wniosła efektownie brwi ku niebu. Leniwa ballada snułaby się tu zapewne do samej kolacji, gdyby nie kontrabas, który trybem pizzicato postanowił podgrzać atmosferę capstrzyku. Trąbka i saksofon dołożyły do rodzącego się ognia pełne garście preparowanych dźwięków. No i perkusje, prawdziwe byki ze złotymi rogami! Zabawa zaczęła się na całego i trwałby do białego rana, gdy nie zmyślna koda zaserwowana przez dęciaki.
Ostatni epizod zaczęli na raz, bez zbędnych ceregieli. Z melodią, dynamiką i śpiewem na ustach. Coleman pod rękę z Aylerem stali z boku i bili brawa wszystkimi kończynami! Ta improwizacja tylko pozornie pięła się jednak ku górze. Pierwsze nerwy wyszły spod strun kontrabasu, który zaczął dzielić kwintet na podgrupy tematyczne. Najpierw saksofon z perkusją! Ale jazda! Potem kontrabasowe, niemal rockowe przełomy! Także duet dęty, eksplodujący free jazzem! No i smyczek, który zdawał się podkręcać atmosferę samym spojrzeniem! W międzyczasie dwie perkusje stanęły na sztorc i także ruszyły w duetowe tango! Nie musiało upłynąć wiele sekund, by w tym tyglu emocji zrodził się finałowy galop, kreowany już definitywnie przez wszystkich uczestników szalonej ceremonii! Ostatnie 120 sekund, to burza, która mogłaby nigdy nie przeminąć, gdyby nie kolektywny rozsądek wszystkich. Skończyli na raz, tak, jak epizod ten zaczęli.
Dog Star (Almeida/ Gibson/ Melo Alves/ Trilla/ Vicente) Dog Star (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2021). Gonçalo Almeida – kontrabas, Yedo Gibson – saksofon sopranowy, altowy i tenorowy, Pedro Melo Alves i Vasco Trilla – perkusja i instrumenty perkusyjne, Luis Vicente – trąbka. Nagrane 10 stycznia 2021, Sound Innovation Studios, Povoa De Além, Portugalia. Cztery improwizacje, łączny czas – 60:24.
Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą tej płyty!
1. I,2. II, 3. III, 4. IV
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.