Black Mask
William Hooker to postać, która w równym stopniu znana winna być entuzjastom muzycznej awangardy, jak i punk rocka. Przez wiele lat bowiem był współpracownikiem znanej grupy Sonic Youth. Z drugiej strony co najmniej od początku lat ‘90 Hooker penetruje coraz to inne ścieżki muzyczne, współpracując z innymi awangardowymi muzykami. Trudno nawet w części scharakteryzować muzykę prezentowaną przez Hookera podczas owych awangardowych wycieczek. Zmieniają się składy, koncepcje.
Nie inaczej jest z płytą Black Mask. Zawiera ona 9 utworów nagranych w czterech składach instrumentalnych: trzech duetach oraz utwór solowy. Jest też ta płyta reminiscencją koncertów, jakie Hooker dawał w klubie Knitting Factory z różnymi wykonawcami, którzy - jak sam pisze - byli ważni dla wykreowania jego muzyki. Prezentowani na płycie: Andrea Parkins, Jason Hwang i Roy Natanson to zaledwie drobna cząstka tych, z którymi Hooker pokazywał Black Mask.
Szczerze powiedziawszy chciałbym zobaczyć wszystkie odsłony Czarnej Maski. Pozwoliłyby mi zrozumieć, na czym polega wspólna jej koncepcja, bowiem muzyka zaprezentowana na płycie zdecydowanie różni się w zależności od współpracującego z Hookerem muzyka. O ile z Andreą Parkins muzyka jest elektroniczną (co zrozumiałe ze względu na instrumentarium) awangardą, której chyba najbliżej do poczynań z jednej eksperymentatorów związanych z tzw. nowymi brzmieniami, to z Jasonem Hwangiem przywodzi na myśl duety Leroy Jankinsa, zaś z Royem Natansonem Hooker prezentuje się jako niemal coltraneowski free jazzowy duet. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że znakomita część tej muzyki została wyimprowizowana. Być może zatem to, co łączyło poszczególne odsłony Black Mask, to była swobodna improwizacja?
Przyznam, że najbardziej podoba mi się duet z Hwangiem, podczas którego ten ostatni ukazuje się jako wyśmienity skrzypek o free-awangardowej prowinencji, co jest tym bardziej istotne, że w ostatnim czasie jakby mało było tego typu muzyków.
Płyta może się podobać lub nie - nie powinna jednak pozostawić nikogo obojętnym na zawarte na niej dźwięki. Mam jednak swoją uwagę natury technicznej. Nagranie zostało tak zrealizowane, że od razu wiadomo, że jest to płyta perkusisty. Niestety sposób nagrania prezentuje na pierwszym planie grę perkusisty, do której niejako dodatkiem są dźwięki grane przez innych muzyków. To wielka szkoda, bowiem wydaje się, że lepsze proporcje ścieżek umożliwiłyby zdecydowanie lepszy i pełniejszy odbiór prezentowanej muzyki.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.