Charles Lloyd: dążenie i muzyka to jedno

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
D.Darr (https://charleslloyd.com/media/)

Wiara w uzdrawiającą siłę muzyki, przekonanie o jej zdolności przemawiania do głębi ducha i wyrażania piękna; radość jej tworzenia; duchowa misja z nią związana - oto w skrócie filozofia Charles'a Lloyda, jednego z największych amerykańskich saksofonistów tenorowych.

Dorastanie i edukacja

Urodzony w Memphis w roku 1938, Lloyd rozpoczyna grę na saksofonie w wieku 9 lat. Od samego początku dorasta w otoczeniu muzyki, która daje mu inspirację i pocieszenie. Jego pierwszymi muzycznymi mentorami są pianista Phineas Newborn i saksofonista Irvin Reason. Długoletnimi inspiracjami już we wczesnych latach młodości stają się Charlie Parker, Billy Holiday, Robert Johnson. W rodzinnym Memphis nastoletni Lloyd koncertuje z przyszłymi wielkimi postaciami jazzu i bluesa, m.in. z George'm Colemanem, B.B. Kingiem i Howlin' Wolfem.

Mając 18 lat, Lloyd opuszcza Memphis i rozpoczyna studia na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w Los Angeles. Przez okres studiów nie tylko pogłębia swą wiedzę na temat historii muzyki europejskiej, lecz także poszerza grono artystów, z którymi koncertuje. Artyści to nie lada: wystarczy wymienić Ornette'a Colemana, Erica Dolphy'ego, Dona Cherry'ego czy Bobby'ego Hutchersona. Występuje w big bandzie Geralda Wilsona. W 1960 woku zostaje dyrektorem muzycznym zespołu Chico Hamiltona, w którym jest odpowiedzialny za dużą część kompozycji i aranżacji m.in. na takich albumach, jak „Transfusion” czy „A Man from Two Worlds”. Lata studiów były bez wątpienia okresem poszerzania muzycznych horyzontów - do fascynacji bluesem z Południa oraz jazzem Preza, Birda i Ellingtona dołączyła bowiem świadomość historii muzyki i aktywny udział w tym, co było w jazzie najnowsze: awangarda i free-jazz.

Nowojorskie szaleństwo

Na początku lat sześćdziesiątych, po ukończeniu studiów, przenosi się do Nowego Jorku. Grywa wtedy m.in. z Ronem Carterem, Herbie Hancockiem, Royem Haynesem, Tonym Williamsem. Poznaje Coltrane'a i Davisa. W 1964 dołącza do zespołu Cannonballa Adderley, w którym grają wówczas m.in. Joe Zawinul i brat lidera Nat.

Po tym rocznym „pięknym doświadczeniu” tworzy swój słynny, gwiazdorski akustyczny kwartet z Keithem Jarrettem, Jackiem DeJohnette'm i Cecilem McBee. Spośród kilku albumów, które wspólnie nagrywają, największy sukces odnosi ten stanowiący zapis wielkiego koncertu grupy na festiwalu w Monterey. Wydawnictwo „Forest Flower: Charles Lloyd at Monterey” sprzedaje się w przeszło milionowym nakładzie, a zespół po tym sukcesie otrzymuje niezliczone zaproszenia do występów, m.in. na Fillmore Auditorium w San Francisco obok Jimi'ego Hendrixa i grupy Cream czy w Związku Radzieckim. Również takie zespoły spoza świata jazzu, jak Grateful Dead i Jefferson Airplane, zapraszają kwartet Lloyda do wspólnych koncertów.

Wielki sukces i popularność Lloyda przynoszą mu w 1967 roku tytuł Artysty Jazzowego Roku magazynu Down Beat. Wpływy muzyki saksofonisty słychać na wielu płytach innych muzyków wydanych pod koniec lat sześćdziesiątych, choćby na elektrycznym, co prawda, ale bliskim duchowi eksperymentów Lloyda, davisowskim „Bitches Brew”. Owe lata sześćdziesiąte są dla muzyka czasem ekscytujących poszukiwań, niezwykłych spotkań i wielkich sukcesów.

 

„Wysiąść z autobusu”

To nowojorskie szaleństwo ma swój kres w 1970 roku. Chcąc oderwać się od nadmiernie intensywnego trybu życia oraz nałogu narkotykowego, Lloyd opuszcza wtedy Nowy Jork i osiada w kalifornijskim Big Sur. Decyzja motywowana jest chęcią nabrania dystansu do swoich osiągnięć i życia w świetle reflektorów, skupienia na zdrowiu fizycznym i psychicznym. Oddaje się medytacji, pracy nad swoim charakterem, wegetariańskiej diecie. Robi sobie co prawda przerwę od jazzu, lecz nie porzuca muzyki w ogóle - regularnie ćwiczy, a także współpracuje z rockowymi zespołami: The Doors, Canned Heat, The Beach Boys i innymi.

Powrót do jazzowy szczyt

W 1981 roku odnajduje Lloyda w Big Sur osiemnastoletni wówczas Michel Petrucciani. Wzajemna inspiracja okazuje się tak duża, że saksofonista postanawia włączyć go do swojego nowego jazzowego kwartetu. Owocami współpracy są dwa nagrania live oraz kilka światowych tournée. Wydarzeniem dekady jest koncert kwartetu Lloyda z Petruccianim, DeJohnette'm oraz McBee w nowojorskim Town Hall w 1985 roku z okazji reaktywacji wytwórni Blue Note.

Cztery lata później podpisuje umowę z ECM, dla której do dziś nagrał już szesnaście płyt. Lloyd, ze swoim głębokim, pełnym duchowości i skupienia brzmieniem oraz swoistą wrażliwością doskonale wpisuje się w estetykę niemieckiej wytwórni. Być może najważniejszymi z wydanych w Monachium albumów Lloyda są te nagrane wespół z perkusistą Billym Higginsem, którego muzyczna komunikacja z saksofonistą porównywane są do synergii między Billy Holiday i Lesterem Youngiem czy między Duke'm Ellingtonem i jego orkiestrą. Płyty te to: „Voice in the Night” „The Water is Wide” oraz „Hyperion with Higgins”.

Ostatnimi czasy Lloyd najczęściej koncertuje ze swoim kwartetem z Jasonem Moranem, Reubenem Rogersem i Eric'iem Harlandem w składzie. Ów „New Quartet” wystąpił m.in. na festiwalu Jazztopad w 2010 roku, na który Charles Lloyd powrócił kilka lata temu. Przedstawił wówczas swój najnowszy, wielokulturowy projekt o nazwie „Wild Man Dance Suite”, który wydał dla wielkiej Blue Note. Przygoda z Blue Note trwa, a Lloyd stał się klejnotem w kolekcji firmy i wciąż gra piękną muzykę.