Artykuły

  • Lester Bowie - awangardowy tradycjonalista

    Muzyka awangardowa, także ta wywodząca się z jazzowego światka, często postrzegana jest jako akt zerwania z tradycją i budowanie czegoś od nowa. Bywa, że takie przekonanie żywią zarówno artyści, pretendujący do tego, by odrzucać wszystko, co znane, jak i słuchacze, dla których awangardowość sama w sobie jest już dużą, a bywa, że i największą wartością.

  • Jazz messenger dziś miałby 103 lata - Art Blakey w artykule Piotra Jagielskiego

    Przez ponad 30 lat zespół Jazz Messengers, dowodzony przez perkusistę Arta Blakeya stanowił prawdziwy poligon dla młodych, początkujących muzyków. Poligon doświadczalny - jeśli przeszło się przez szkołę tego perkusisty, wszelkie trudności, jakich doświadczało się w późniejszej karierze nie stanowiły żadnego wyzwania. Blakey był geniuszem, narkomanem, ekscentrykiem i - jeśli wierzyć Milesowi Davisowi - "straszliwym sukinsynem". Choć to ostatnie ściśle związane było z uzależnieniem od narkotyków i faktem, że trębacz miał w zwyczaju podkradanie muzyków z Jazz Messengers.

  • Thelonious Monk - taniec najedzonego niedźwiedzia.

    Wszyscy wpatrują się w scenę, jak w transie. Saksofonista Charlie Rouse wygrywa połamane partie, a Monk kręci się wokół siebie. Thelonious tańczy ubrany w absurdalną czapkę, wysoko podciągnięte skarpetki i ekscentryczną marynarkę. To klasyka gatunku; pianista znany jest z tego, że często zachowuje się w sposób, w który inni raczej by się nie zachowali. Gdy Monk skończy grać swoją partię i robi się trochę miejsca na popisy innych, lubi sobie wstać i potańczyć z niedźwiedzią gracją.

  • „Jestem zbyt czarny żeby być czerwony” . Krótka rzecz o Oscarze Brownie Jr.

    „Jestem zbyt czarny żeby być czerwony” – mawiał Oscar Brown Jr., gdy kolejne prawe osobistości zarzucały mu antyamerykańskie działania. Brown był z przekonania i przynależności partyjnej komunistą, co w Ameryce przełomu lat 50. i 60., rozgorączkowanej tropieniem sowieckich agentów i spisków, było bardzo ryzykownym wyznaniem. Wyznaniem, na które niejednokrotnie nie zdobywali się ludzie sztuki, mający wiele do stracenia. Łatka „komunisty” oznaczała jednoznacznie przypisanie delikwenta do kategorii „wrogów Ameryki”.

  • Yusef Lateef - Ojciec Świata

    Yusef Lateef  nie lubił kategoryzowania. Nigdy nie grupował, nie nazywał, nie definiował, nie ograniczał. Dla niego najważniejsze było po prostu dobre brzmienie. Był prekursorem muzyki world: tej wyzwolonej i niesprecyzowanej, wymykającej się szablonom; otwartej na wszystko. Dziś, ten szeroko pojmujący muzykę artysta kończyłby 100 lat.

  • Intelektualista, który nie pozbawił muzyki życia! 98 lat temu urodził się Bill Dixon

    Jeśli prawdą jest, że muzyka i sztuka ogólnie prowadzić ma do wyzwolenia, co powtarzają różni artyści lepsi i gorsi na każdym kroku, Bill Dixon musiał być jednym z najbardziej wyemancypowanych muzyków w historii jazzu. Trębacz, pianista, kompozytor, organizator, nauczyciel i malarz w jednej osobie tworzył – jak sam mówił – „z daleka od wszelkich biznesowych miejsc muzyki”, na obrzeżach. Dixon był znakomitym trębaczem, uprawiającym sztukę free jazzu w duchu twórczości Ornette’a Colemana. Jednak dawał jej wybrzmieć zdecydowanie dłużej niż saksofonista.

  • Inspirujący akompaniator - Eddie Gomez

    Nie jest łatwo znaleźć dobry akompaniament. Wiadomo – nie po to się człowiek uczył i poświęcał żeby teraz tylko stać w drugim szeregu, przygrywając innym, większym od siebie. Nie po to się pracowało, żeby pomagać innym w budowaniu kariery samemu zgadzając się na pominięcie. Dobry akompaniator musi zgodzić się z faktem, że nie on będzie na pierwszym planie – tam będzie albo lider, albo – jak w przypadku tria Billa Evansa – kompozycja. Kompozycja ponad wszystko. Reszta to tylko ornamentyka.

  • Von Freeman - człowiek Chicago

    Chicago miało wielu bohaterów. Jednym z największych był Von Freeman. Jeden z tych którzy mogli powiedzieć Chicago to ja, ale że był skromnym człowiekem i niegdy tak nie powiedział. Von Freeman jak przeczytacie dalej nigdy nie opuścił Chicago, ale jego muzyka, jego charyzma rozpaliła serca i umysły ludzi daleko poza granicami Wietrznego miasta. Dziś Von Freeman miałby 100 lat i ciągle jest inspiracją .

  • Dave Holland @77

    W 1968 r. w londyńskim Ronnie Scott’s Jazz Club Miles Davis i Philly Joe Jones usłyszeli 20-letniego kontrabasistę Dave’a Hollanda, członka zespołu, otwierającego przed wydarzeniem wieczoru – koncertem tria Billa Evansa. Davis tak zachwycił się grą Hollanda, że od razu zaoferował mu miejsce w swoim zespole – nie we własnej osobie, wiadomość przekazał Jones; młody Anglik miał zastąpić Rona Cartera, cieszącego się zasłużoną opinią jednego z najwybitniejszych kontrabasistów jazzowych.

  • Jean Luc Ponty - wzorzec z Sevre muzyki fusion.

    W wrześniu, 80 lat temu urodził się jeden z największych skrzypków w historii nie tylko jazzu, ale i muzyki w ogóle. Człowiek, który przejął pałeczkę po Stephanie Greppellim i stanął w forpoczcie ekipy, która wyniosła ów instrument na nowy poziom. Muzyk, o którego albumach mogę powiedzieć, że są prawdziwą biblią, wzorcem z Sevres dla muzyki fusion – Jean-Luc Ponty. 

  • Kenny Kirkland – sideman może być wielki

    Artysta jednego albumu to niespecjalnie pochlebne pojęcie w świecie muzyków, szczególnie jazzowych. A jednak można być powszechnie szanowanym, uznanym i dobrym jazzmanem, nie skupiając się na wydawaniu albumów pod własnym nazwiskiem. Przykładem na potwierdzenie tej tezy jest Kenny Kirkland – współpracujący z braćmi Marsalis, Stingiem, Michałem Urbaniakiem, czy Elvinem Jones’em - pianista, który dziś miałby 64 lat.

  • John Gilmore - saksofonista, który pozostał wierny Sun Ra

    Wspominając najważniejsze postaci w całej historii muzyki jazzowej, zazwyczaj największą rolę i znaczenie przypisujemy tym instrumentalistom, którzy nie tylko odznaczali się własnym stylem i charyzmą, ale jednocześnie posiedli umiejętność przewodzenia stadem. Bycie prawdziwym liderem, nadającym nowy kierunek rozwoju, to cecha nieoceniona. I z tym nie mam zamiaru polemizować.

  • Bud Powell - dogonić Birda!

    Był listopad 1947 roku i choć Bud Powell miał przed sobą jeszcze dobre 19 lat życia, można zaryzykować tezę, że zmarł właśnie wtedy - w listopadzie 47’. Wtedy został siłą ulokowany w zakładzie psychiatrycznym w Creedmoore. Powodem było, cóż, „dziwactwo” jego sposobu bycia, nie pasujące do obowiązującej, purytańskiej normy. Witkacy wyśmiewając się kiedyś z idei ‘intuicji’ w myśli niemieckiego fenomenologa Edmunda Husserla, powiedział że najlepszym lekarstwem na intuicję jest milicja. W przypadku Powella za najlepsze lekarstwo na ekscentryzm uznano kurację elektrowstrząsową.

  • Sam Rivers – Emanation, Zenith

    No to wreszcie się doczekaliśmy. Muzyki Sama Riversa człowieka, który oparł się Milesowi Davisowi, artyście, który przez swoje siedem dekad na scenie muzycznej, stał się w sporej mierze jednym z ojców kreatywnego tworzenia w przestrzeni jazzu i mentorem dla wielu pokoleń młodszych muzyków, nie ma wiele. To znaczy nie ma jej na płytach kompaktowych bo jakoś nie spełniał nigdy warunków muzyka, na którym można zarobić, a na winylach ponieważ rzadko kiedy wydawane przed laty albumy doczekiwały się reedycji i dziś mają charakter białych kruków.

  • Życie jak rzeka - Sam Rivers@100

    Starzy mistrzowie odchodzą, taki mamy czas. Wielu z wielkich właśnie dożywa bardzo sędziwego wieku, ale jakoś ciągle mamy nadzieję, że to jeszcze nie teraz, że jeszcze może uda się posłuchać ich najnowszej płyty, a czasem nie gasną także nadzieje, że posłuchamy i obejrzymy ich na żywo. Z Cecilem Taylorem się udało, Sonnym Rollinsem także.  Na kolejny przyjazd Sama Riversa już się nie doczekamy. Ale możemy obchodzić jego urodziny, 97 urodziny.

Strony