Thurston Moore - Wszystkie odcienie hałasu

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

W poniedziałkowy wieczór w sali Laboratorium warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej zgromadził się tłum, oczekujący Thurstona Moore'a. Założyciel i lider - do niedawna - legendarnej grupy Sonic Youth przyjechał do Polski na trzy koncerty, w Lublinie, Warszawie i Poznaniu. Nie przyjechał sam; podczas całej mini-trasy towarzyszy mu poznański perkusista Adam Gołębiewski.

Chyba wszyscy, ściśnięci w sali CSW spodziewali się mniej więcej tego, co nastąpić po prostu musiało. Muzycy wyszli na scenę, spokojnie ukłonili się publiczności, Moore długo zakładał pasek na gitarę, potem powiedział sam do siebie "usiądę sobie". I zaczęło się. Ponad godzinny koncert obfitował w sprzężenia, dziwne, niekonwencjonalne dźwięki, wydobywane z gitary Moore'a a także unikające łatwej klasyfikacji i standardowej narracji perkusyjne ekscesy Gołębiewskiego. Wióry z pałeczek perkusyjnych latały po sali. Gołębiewski sięgał po niekonwencjonalne narzędzia, by uzyskać możliwie niekonwencjonalne brzmienia - używał nie tylko pałeczek, które po prostu miażdżył, ale także innych środków - preparowanego zestawu - dążąc do przedefiniowania roli i możliwości intrumentu. 

O ile jednak ilość pomysłów Moore'a wydaje się nieskończona - muzyk co chwila zmieniał tempo, akcenty, barwy produkowanego ze swojego instrumentu hałasu - o tyle Gołębiewski wydawał się w pewnym momencie wyczerpany, nieco zapętlony. Nie jest łatwo nadążyć za kimś tak wszechstronnym i na dodatek doświadczonym jak Thurston Moore. Gołębiewski też pewne doświadczenie ma - grywał z Kene Vandermarkiem i Matsem Gustafssonem - wyzwanie więc podjął i mu podołał. Choć uważam, że należy wymagać więcej. 

Wychodząc z CSW usłyszałem kobiecy głos narzekający: "nie lubię koncertów, na których drga mi całe ciało". Ja lubię, dlatego mi się podobało. Sporo osób na sali zatykało uszy w próbie obrony przed narastającym hałasem, zahaczającym momentami o awangardowo-metalowe klimaty. To nie muzyka na spokojny wieczór czy romantyczną randkę na koncercie w Zamku Ujazdowskim. 

To pluton egzekucyjny - masz słuchać, to też jest muzyka. Moore po prostu wymaga uwagi, nie da się odlecieć gdzieś myślami, konfrontuje nas z naszymi ograniczeniami w odniesieniu do rozumienia tego, czym muzyka jest i czym może być. Jeśli sprawia trudność, należy się bardziej przyłożyć do zrozumienia. Ta muzyka nie daje przyjemności ale oferuje wiele informacji.

Słuchając wczorajszego koncertu trudno było nie pomyśleć o płycie Lou Reeda "Metal Machine Music" z 1975 roku: płyty, której nie da się słuchać, która mimo to jest doskonała. Materiał na albumie lidera Velvet Underground to cztery części nieprzerwanego sprzężenia gitarowego. Jest bezlitosna. Jest też wspaniałym wyrazem niezależności twórczej. Tak jak wczorajszy koncert, pokazuje jak wiele znaczeń, odcieni i poziomów może mieć hałas.