Stovelit Lines

Autor: 
Andrzej Nowak (Trybuna Muzyki Spontanicznej)
Steve Beresford / John Butcher / Terry Day / John Edwards / Thurston Moore
Wydawca: 
Shriker Records
Data wydania: 
30.05.2022
Dystrybutor: 
Shriker Records
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Steve Beresford / Piano, objects John Butcher / Saxophones Terry Day / Percussion John Edwards / Double bass Thurston Moore / Guitar

Kwintet prawdziwych weteranów sceny free impro i rocka! Bo taki kontrabasista, dziś już po 60. urodzinach, jest w tym gronie najmłodszy! W każdym razie na osi czasu odnotowujemy 30 listopada 2017 roku, na scenie lądują zaś tacy oto muzycy: Steve Beresford – fortepian i obiekty, John Butcher – saksofony, Terry Day – instrumenty perkusyjne, John Edwards – kontrabas oraz Thurston Moore – gitara. Trzy swobodne improwizacje trwają tu trzy kwadranse bez kilku sekund.

Istnieje przypuszczenie, graniczące z pewnością, iż muzycy w takim składzie grają ze sobą po raz pierwszy, i pewnie ostatni, w swym najeżonym wieloma doświadczeniami życiu. Ale każdy dźwięk zdaje się przeczyć tej pokracznej tezie. Artyści od pierwszego westchnienia świetnie się ze sobą komunikują i demokratycznym szlakiem prowadzą swobodną improwizację na kilka efektownych szczytów. Sam początek, to elektroakustyczne szmery z obiektów pianisty, oniryczne frazy na gryfie gitary, a także garść krótszych i dłuższych fraz ze smyczka, perkusjonalii i ciężko oddychającego saksofonu. Moc narracji buduje się tu na gryfie posadowionego centralnie kontrabasu, kreatywny ferment płynie zaś z obu przeciwległych flanek, z woli pianisty preparatora i równie nerwowego gitarzysty. Improwizacja rozwija się wieloma kanałami, muzycy wchodzą w interakcje w podgrupach (choćby saksofon i gitara), kilka ostrych, free jazzowych uderzeń w klawisze proponuje pianista, ale ów elektroakustyczny melanż całkiem niespodziewanie odnajduje gęstą ciszę, głównie za sprawą dramaturgicznej stanowczości gitarzysty. Po kilku pętlach zadumy narracja dość szybko łapie free jazzowy drive i płynie niesiona emocjami roześmianego saksofonu. Kolejne wyhamowanie wydaje się być jeszcze bardziej efektowne, wprost w objęcia preparacji, bardzo kameralnych, ale z uwagi na rozbudowane instrumentarium, chwilami pachnących swądem upalonych kabli zasilających. Finał pierwszej, prawie 20-minutowej opowieści leje się dronami, przy okazji uroczo podkreślając dalece ponadgatunkowy wymiar owej brytyjsko-amerykańskiej przyjaźni muzycznej.

Druga improwizacja tylko nieznacznie przekracza dziesięć minut. Jej pierwsze frazy budzą się w mroku niemal egzystencjalnego lęku. Kontrabas trzeszczy, gitara skowycze, inside piano rozsiewa aurę niepewności, którą wspiera ambient gitary, a samodzielne echo dopełnia obrazu dramaturgicznego suspensu. Całość narasta niczym letnia burza, łyka powiewy gitarowego prądu, a swoje dodają tu lekki saksofon, obiekty i wybudzone ze snu perkusjonalia. Zakończenie jest gęste, bardzo efektownie polepione z dysonujących fraz, smakuje niczym udana randka free jazzu i free rocka.

Ostatnia improwizacja, sama w sobie świetnie skonstruowana jak na kanony free impro, budowana jest inicjatywą ustawodawczą obiektów i gitary, zaś wypełniona uroczymi parsknięciami dźwięków ze strony pozostałych uczestników spektaklu. Zaczyna duet, potem doskakuje rozochocony sopran, zaś bas i perkusjonalia zdają się tu już wchodzić niemal na gotowe. Kilka ostrzejszych fraz piano budzi dodatkowe porcje ekspresji, ale improwizacja, jako kolektywna całość świetnie panuje nad emocjami i dawkuje je nam dokładnie w taki sposób, jaki sobie zaplanowała. Tu, podobnie jak w części pierwszej, po szybko osiągniętym wzniesieniu, narracja wchodzi w odmęty ciszy, onirycznej tajemnicy i brutalnego mroku. Po chwili zawahania, z kontrabasowego pizzicato zdaje się płynąć nowe życie. Jest też ciepłe piano, wystudzony saksofon i lekko rozstrojona gitara. Jakby open jazz mieszał się tu z post-rockowym ambientem. Emocje rosną, a saksofon i gitara stają tu na czele pochodu. I znów zakończenie utworu zdaje się być jego najlepszą częścią. Repetycje, gitarowe slajsy, dęte przedechy, bystre piano lepią się tu w efektowne, finałowe crescendo. Po osiągnieciu punktu przegięcia improwizacja gaśnie duetem, który ją rozpoczynał, czyli gitary i obiektów, tu okraszonym zwinną porcją perkusjonalii.

1. Part One, 2. part Two, 3. part Three