Janusz Yanina Iwański SuperSam w gdańskim klubie Plama

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Piotr Dłubak

Kiedy jesienią w klubie Plama zakończyło się Forum Mistrzów Improwizacji Solowej, życzyłem sobie jak najszybszego powrotu cyklu, i większej liczby koncertów pod tym hasłem. Cykl SuperSam by Mazzoll powrócił wczoraj koncertem Janusza Yaniny Iwańskiego i – choć był to występ znacznie różniący się od tych, które pamiętamy z października –  warto było wpaść na gdańską Zaspę, by przeżyć kilka miłych chwil. 

Muzyki Yaniny i wykonawców pamiętanych z Forum porównywać nie sposób, tak samo jak zakresu i obszarów ich działań – SuperSam nie zamyka się jednak na nikogo, kto jest godny zainteresowania. Janusz Yanina Iwański do takich artystów na pewno należy, i choć przyznał, że nieczęsto zdarza mu się występować solo, do zadania podszedł naładowany pozytywną energią. Swój „wieczór autorski” podzielił na dwa segmenty: „nauczyłem się oddzielać muzykę instrumentalną od piosenek”- powiedział, i tak też uczynił. Koncert rozpoczął zatem od rozbudowanych utworów gitarowych, w części pisanych na potrzeby filmu (jak „Moja Siódma Klasa”), tudzież pochodzących z okresu gry z Włodzimierzem Kiniorskim („Wodne Kwiaty”).

Swobodna i pełna wewnętrznej wolności muzyka najłatwiej daje się określić tytułem ostatniej płyty gitarzysty - „Yanina Free Wave” - akwatyczne metafory w ogóle bardzo pasują do opisu tej części koncertu, gdyż Iwański miękko przepływał między dźwiękami a akordami, w razie potrzeby uzyskania dodatkowego efektu fali potrząsając nawet lekko instrumentem. Swoista niedookreślona, nostalgiczna czasem muzyka etniczna, która w ten sposób powstaje, przywołuje gdzieś z daleka brzmienie podobne grupie Osjan, ale także zawiera coś z melodyki muzyki żydowskiej („tak naprawdę każda muzyka gdzieś tam pochodzi od klezmerki” - jak rzekł kiedyś jeden z muzyków naszej sceny Nowej Muzyki Żydowskiej).

Sam artysta, jak już wspomniałem, był w bardzo dobrym humorze i potrzebę rozładowania się postanowił w końcu zrealizować wykonując kilka piosenek. Kameralna, domowa prawie atmosfera i ogromna sympatia, jaką budził opowiadając przeróżne anegdoty Yanina pobudziła nielicznie zgromadzoną publiczność do żywiołowej reakcji – były więc i brawa i wspólne śpiewy, a nawet... duet instrumentalny, gdy jeden z uczestników zapytał o możliwość wspólnego wykonania „Tolerancji” Soyki. Znakomita atmosfera przemiłego koncertu przedłużyła się zresztą do życzliwej części nieoficjalnej, z kolejnymi opowieściami i piosenkami Beatlesów w roli głównej – takie rzeczy możliwe są jedynie podczas małych koncertów, i dlatego właśnie warto  na nie chodzić – poprawa humoru gwarantowana!