The Good Egg

Autor: 
Barnaba Siegel
Led Bib
Wydawca: 
Cuneiform
Dystrybutor: 
Cuneiform
Data wydania: 
23.05.2014
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Mark Holub – perkusja; Pete Grogan, Chris Williams – saksofony; Liran Donin – kontrabas; Toby McLaren – fortepiano, instr. klawiszowe

Chociaż laptopy i elektronika jako taka stały się wręcz codziennym sprzętem w nowoczesnym jazzie, z reguły czuję silny niedosyt ich mocy w granej muzyce. To samo się tyczy ogólnego „czadu”, który albo przyjmuje formę radykalnego free-jazzu, albo jego miejsce zajmują minimalistyczne formy. To oczywiście spore uogólnienie, ale takie mam odczucia przypominając sobie różne płyty czy koncerty z ostatnich 12 miesięcy. Z tego powodu nagranie na żywo Led Bib to dla mnie bardzo odświeżające (i energetyzujące) doświadczenie.

Led Bib tworzy od 2004 roku ekipa młodych muzyków, większość z nich nie jest przesadnie aktywna, jeśli chodzi o nagrywanie płyt. To co jednak wspólnie wyczyniają jako zespół jest zdecydowanie godne uwagi. „The Good Egg”, jak wspomniałem, to album koncertowy. Ma tylko cztery trwające po 7-9 minut utwory, odpowiadające długością materiałom, jakie dawniej mieściły się na winylu. Wkładając płytę do odtwarzacza dostajemy więc muzykę, którą możemy swobodnie zachwycić się w czasie „jednego posiedzenia”, bez odkładania słuchania na później i bez szansy na odbicie się od rozmaitych dłużyzn, bo przecież takowe zdarzają się na scenie (a przy 80-minutowych czy rozkładanych na parę płyt nagraniach o to nie trudno).

Ale nawet z nastawieniem, że być może czeka nas ponad godzinne piłowanie, słuchacz ma małą szansę oprzeć się atmosferze, którą Led Bib wytworzyło w zeszłym roku na występach w Londynie. To napędzane przez dwa saksofony, mocno jazzowe fusion. Nieśpiesznie, ale potężne dźwięki dęciaków w rozpoczynającym album utworze zwiastują nadchodzącą apokalipsę. Muzycy nie katują nas jednak przeplatającym się hałasem, szybko sięgają po melodyjny temat, który zamieniają na perkusyjno-basowy „pociąg”, lokomocyjne tło, na którym spokojnie mogą pojawiać się solówki. Raz są to regularne improwizacje jednego z saksofonistów, raz frywolnie przeplatające się dźwięki. Do całości dochodzi wspomniana na początku elektronika. Nie jest ani to jednak (na szczęście) tak modny dziś „szum”, ani wciskający się w każdą sekundę potok akordów. Klawiszowiec idealnie wyczuwa momenty kiedy dodać te regularne, a kiedy te niepokojące dźwięki. I kiedy zamilknąć. Taki o to kwintet osiąga wyśmienite „sound”, jakby ktoś połączył współczesne brzmienie jazzu z brzmieniem i eksperymentami, na jakie porywali się dawniej Keith Tippett Group czy niemiecki Passport.

Z dwoma wymienionymi zespołami kojarzy mi się szczególnie kolejny utwór „Recycling Saga”, ze swoją niezwykłą lirycznością w sferze kompozycji oraz ognistością zaprezentowanej tam lawiny popisów ze strony każdego z muzyków. Popisów stających się w zasadzie drugą warstwą utworu, a nie tylko dodatkiem, nakładką. Podobnie jest w „Shapes And Sizes”, gdzie solówki (jak u Tippetta) tworzą transowy strumień dźwięku, z których nie wychodzi się aż do momentu, w którym instrumenty zamilkną.

Kończący album „Imperial Green” w połowie przypomina balladę, a w drugiej części zyskuje przyjemną, narastającą pulsację, podobnie jak w “Recycling Saga”. Jest tu więcej miejsca na keyboardy, raz tlące się delikatnymi akordami z echem, raz atakujące tą mocą, z jakiej słynął Fender Rhodes, raz odlatujące w rejony poza stratatosferą.

Profesjonalizm i swoboda, jaką dysponuje każdy z pięciu artystów, tworzą zdecydowanie ten rodzaj „czadu”, od którego ciężko się uwolnić. I pod koniec tylko żałuję tej wychwalanej wyżej „winylowej długości” płyty, bo z chęcią słuchałbym Led Bib jeszcze przez kolejne 35 minut.

1. Giant Bean; 2. Recycling Saga; 3. Shapes And Sizes; 4. Imperial Green