Rudi Mahall i FUSK w Jazz Clubie Bagatella

Autor: 
Marek Lubner

W czwartkowy wieczór zespół Fusk w darłowskim Jazz Clubie Bagatella zaprezentował materiał z debiutanckiego albumu tej grupy wydanego w 2011 dla Why Play Jazz (RS005), jak również premierowe kompozycje Suburbia Surreal, Buzz, Lufthafen. Muzycy planują jesienią bieżącego roku nagranie kolejnego materiału w tym składzie i wyruszenie w trasę koncertową.

Na chwilę przed koncertem miałem okazję porozmawiać z zespołem. Na pytanie skierowane do klarnecisty basowego Rudiego Mahalla - Co znaczy dla niego muzyka Erica Dolphy’ego? Rudi wyznał: „Jest jak Bóg. Jak Bóg mówiący z nieba. Każda nuta, którą zagrał, jest dla mnie jak katechizm” - obaj się uśmiechnęliśmy. Kiedy zapytałem czym jest jazz odpowiedział: „To rodzaj muzyki ze specjalnymi elementami, którymi są: rytm… specjalny rodzaj rytmu, co oznacza, że przez większość czasu ma ona swingujący feel i specjalny rodzaj frazowania i melodii”. Zapytałem czy to wszystko? „Tak to wszystko”.  Dla Andreasa Langa, kontrabasisty, jazz to również „Przestrzeń w której możesz wyrazić to, co chcesz wyrazić, która nie musi być koniecznie związana z regułami albo z jednym jasno określonym sposobem wykonania”. Czy to oznacza, że jazz nie ma reguł? Andreas Lang odpowiedział „Oczywiście, że ma ale w zestawieniu z innymi gatunkami muzyki, klasyczną, pop, w jazzie to od Ciebie zależy interpretowanie tych reguł i wyrażenie się w sposób wolny wewnątrz ich konstrukcji”. Kasper Tom Christiansen perkusista, kompozytor dodał: „Jeśli chodzi o reguły, dla mnie to sposób zachowania, interakcji, nie musi być to swing, coś szczególnego, ale gdy ktoś gra kiepsko, to gra kiepsko, ale to odnosi się to wszystkich rodzajów muzyki, więc nie wiem”. Saksofonista Philipp Gropper na pytanie czym dla niego jest jazz odpowiedział: „Można by jeszcze powiedzieć, że chodzi o osobowość, osobowość która odnajduje sposób wypowiedzi, wyrażenie rzeczy w tej  muzycznej formie, która umożliwia pozostanie tym kim się jest lub tym kim się zostanie ”.

Rozpoczęli jak na płycie od Chief, jak powiedział lider „o indianach i kowbojach”. Bynajmniej nie było to country, a jedynie wyraz abstrakcyjnego humoru obecnego w ich muzyce. Od pierwszych dźwięków muzyka trzymała w żelaznym uścisku i było ewidentne, że muzycy są znakomici i tego dnia w równie wyjątkowej dyspozycji.

Suburbia Surreal rozpoczął Mahall w duecie z Gropperem. Gropper brzmiał niczym John Butcher, który spotyka Matsa Gustafssona. Obaj z Mahallem postawili bardzo wysoko poprzeczkę odbiorcom konwencjonalnych brzmień i ortodoksyjnych technik wykonawczych. Dęte punktualnie rozpoczynały i obejmowały się swoimi zakresami, muzycy imponowali zadęciem, kształtowaniem frazy, czuć było pewność decyzji, które na swoich instrumentach podejmowali. Ta pewność obecna również w grze sekcji sprawiała, że nawet najbardziej wyrafinowane zabiegi wydawały się być czymś bardzo naturalnym i prostym.

Muzyka urzekała nieco kryminalnym tematem granych unisono dętych, kontrabasem punktującym akordami, znakomitą solówką perkusisty, o stonowanym poziomie ekspresji z centralnym dla jej konstrukcji użyciem bębna basowego Buzz.  Mogliśmy smakować romantyczne melodie jak zapowiedział lider – „wtedy, gdy chcesz tańczyć bardzo blisko”. Biorąc pod uwagę koncepcję tej muzyki i ucieczkę od tonalności piękna to była meta ballada November.

Pierwszy set zakończyli, grając motoryczną kompozycję o wyrazistym temacie Ein Kopf Kaffe, bitte. Zespół wręcz odbijał się w niej od 16 calowego bębna basowego Kaspera Toma Christiansena. Perkusista raczył nas skondensowanymi akcentami. Gropper zagrał emocjonalną solówkę, w której cyrkulowały miriady dźwięków. Na drugim planie Mahall prowadził równoległą narrację. Andreas Lang imponował pewnością rytmiczną, z wielką swobodą w najbardziej wyśrubowanych tempach grał swoje gęste partie. Zespół przedstawił zaskakujący jazz. Z każdej frazy biła dla mnie szczerość i chęć odkrywania nowego, zadawania pytań i udzielania osobistych, emocjonalnych odpowiedzi.

Po przerwie sekcja rozpoczęła jakiś niesamowity groove, który motywował Groppera do zagrania solo z efektownymi współczesnymi growlami i przedęciami. Kompozycję wyzywająco kończył Mahall, wydobywając dźwięk mogący się kojarzyć z gwałtownym przesuwaniem końcówki klarnetu po szklanej powierzchni Lufthafen.

 W kolejnym utworze muzycy zaintonowali harmolodyczny temat, który wzbudził rozbawienie słuchaczy. Po nim usłyszeliśmy perkusyjne solo. W trakcie koncertu Christiansen nie dominował, był bardziej architektem tej muzyki z drugiego planu. Sekwencje uderzeń zestawiał w bardzo nowoczesny sposób. Poprzez sposób wydobycia dźwięku i strojenia, jego instrument brzmiał bardzo ożywczo. W trakcie całego koncertu wyjątkowa była gra dętych – pełna harmonicznej przekory, intonacyjnie znakomita. Ten w moim przekonaniu wielce zachwycający zabieg, przydawał muzyce ludzkiego charakteru. Przez niebywałą kulturę dźwięku grających, muzyka pomimo bardzo wyzwolonego jej charakteru, nie traciła piękna klasycznej kameralistyki.

Kamienna Wola rozpoczęta dość rzewnymi frazami przeszła w zwarty rozpędzony wehikuł. Pierwszym bisem był, jak powiedział z uśmiechem lider, „monster hit” zespołu Neun Zehn schlafen gehen. Gropper i Mahall zaintonowali najdziksze sonorystycznie frazy jakie przyszło nam słuchać tego wieczoru. Rozentuzjazmowana tym publiczność wezwała muzyków do kolejnego bisu, w którym Philipp Gropper urzekał głębokim tonem swojego tenoru, a Rudi Mahall unosił go ze sobą wyżej i wyżej. Kolejny bis został nagrodzony serdeczną owacją.

Jaką muzykę gra Fusk? Niewątpliwie osadzoną w idiomie jazzowym, w której inspiracja koncepcjami akustycznego free jazzu z lat 60 Erica Dolphy’ego i Ornette’a Colemana spotyka się z tym co tu i teraz. Muzykę, w której partyturowa precyzja i formalna konsekwencja nie tłumi tego, co w jazzie i muzyce improwizowanej najważniejsze – swobodnej wypowiedzi. Na taką swobodną wypowiedź mogą sobie jednak pozwolić jedynie muzycy, których nie limitują żadne ograniczenia techniczne ani gatunkowe. Chyba tylko konstrukcyjne możliwości instrumentów, na których grają, mogłyby ich powstrzymać. I przyznam, że żywię nadzieję, iż wyjątkowe przyjęcie, otwartość i sympatia, jaką obdarzyli nas muzycy oraz kontakty, które zostały nawiązane, pozwolą Nam także w przyszłości spotykać się w ramach cyklu koncertów Pociąg do Jazzu z równie znakomitymi wykonawcami, na co czekam z niecierpliwością.