Prawdziwy kosmos w Czarnej Wołdze czyli Olbrzym i Kurdupel

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Alicja Wódecka

Nowo otwarty sopocki klub Czarna Wołga zgotował fanom muzyki improwizowanej nie lada niespodziankę: swą działalność koncertową zainaugurował występem free jazzowego duetu Olbrzym i Kurdupel. Niewielu organizatorów zdecydowałoby się na tak niekomercyjny krok, tymczasem właściciele Czarnej Wołgi nie powinni tego posunięcia żałować, bowiem muzyka, która wypełniła lokal zabrzmiała w jego wnętrzu bardzo naturalnie.

Sopocki koncert Olbrzyma i Kurdupla był pierwszą okazją do posłuchania ich muzyki na żywo od ukazania się najnowszej płyty zespołu, „Six Philosophical Games”. Na oficjalną premierę, która planowana jest ze sporym rozmachem (z duetem na scenie pojawi się cała orkiestra), przyjdzie nam poczekać jeszcze prawie dwa miesiące, tymczasem tu, podczas „małej premiery” można było usłyszeć jak Olbrzym i Kurdupel brzmią w swej podstawowej, dwuosobowej formule. I bardzo dobrze się stało, bo dzięki temu Tomek Gadecki i Marcin Bożek zaprezentowali się w pełnej krasie. 

W niewielkiej, schowanej za barem salce kameralnego klubu panowie stworzyli i podzielili się z publicznością swoim małym kosmosem. Międzygalaktyczna przestrzeń została otwarta wraz z pierwszymi dźwiękami gitary basowej i saksofonu tenorowego. Muzycy w białych kosmicznych skafandrach momentalnie rozpłynęli się w kreowanych na bieżąco przestrzeniach, które z drugiej strony rzucane był bezpośrednio na nich za pomocą projektora. Zadziwiająca, przemawiająca do wyobraźni konstrukcja: oto ujrzeliśmy, jak autor w czasie rzeczywistym powołuje do życia świat, który jednocześnie oddziałuje na niego samego. W środku tego wszystkiego znajduje się zasłuchana publiczność, również będąca częścią tego świata. Sprzężenie energii w małym pomieszczeniu pozwalało fizycznie odczuć muzykę na własnej skórze. Generowane przez tenor Tomka Gadeckiego i bas Marcina Bożka wibracje były prawdziwe, a gdy ten drugi zaczął wybijać sobie rytm stopą zmaterializowały się w pełni, wywołując drżenie podłogi w pomieszczeniu.

W ostatnich momentach trzeciego bisu (był bowiem bis, tris i te-tris) jego gitara wylądowała zresztą na podłodze,  i dociskana przez właściciela zagrała kilka głębokich dźwięków. W ten sposób dosłownie zagrała przestrzeń.

Cały występ wypadł bardzo naturalnie nie tylko z racji miejsca – przede wszystkim stało się tak dlatego, że Olbrzym i Kurdupel to muzycy doskonali także technicznie, i ten fakt pozwala im na swobodne wyrażenie wszystkiego, co mają do powiedzenia. Tomek Gadecki i Marcin Bożek grają od lat, i niewymuszoność tonu saksofonu (słyszalna nawet w szalonych szczytach partii improwizowanych) oraz ekwilibrystyczny pęd basu nie są dziełem przypadku.

„Po prostu musimy to robić” - powiedział saksofonista w wywiadzie przeprowadzonym przed koncertem i ten rodzaj przymusu – bo przecież chodzi o przymus wewnętrzny – jest chyba najodpowiedniejszy ze wszystkich. Jako jedyny pozwala osiągnąć naturalność i autentyzm, który z muzyki, zwłaszcza z muzyki improwizowanej, wypływać powinien. I taki właśnie był koncert Olbrzyma i Kurdupla. Od początku do końca prawdziwy, w partiach stonowanych, melodycznych czy rozimprowizowanych. Z tego względu można spokojnie powiedzieć, że na scenie zobaczyliśmy tak naprawdę dwóch olbrzymów.