Peter Evans Trio, Kaja Draksler Octet i Krakow Improvisers Orchestra - relacja z 13. Krakowskiej Jesieni Jazzowej

Autor: 
Bartosz Adamczak

Najbardziej jazzową porą roku w Polsce jest jesień, a najbardziej jazzowy miesiąc to zapewne listopad. Ważne festiwale odbywają się m.in we Wrocławiu, Gdańsku czy Bielsku-Białej. Trudno czasami nadążyć za ilością wydarzeń, ale warto wrócić na chwilę do wydarzeń zeszłego tygodnia w ramach Krakowskiej Jesieni Jazzowej.

Wtorek 13 listopada. Peter Evans Trio a właściwie grupa Pulverize The Sound – bo pod taką nazwą grają razem wspomniany wyżej trębacz, basista Tim Dahl oraz perkusista Mike Pride. Nazwa to bardzo trafna bo panowie grają szybko, mocno i bezkompromisowo. Pride nie oszczędza bębnów, gra z rockową werwą. Elektryczny bas Dahla jest tutaj podstawą brzmienia, maksymalnie sfuzzowany, brudny, gęsty,  Peter Evans nie korzysta de facto z elektroniki, ale moduluje efektownie brzmienie korzystając z mikrofonu tak jakby korzystał z efektu przesteru – czasami miktofon wręcz chowa się w czaszy instrumentu. Cięty, metaliczny sound przywołuje na myśl pewne eksperymenty Davisa. Muzyka Pulverize The Sound daleka jest jednak od jazz-rockowego fusion, tak samo jak daleka jest właściwie też od jazzu. Jeśli już chcemy nadać jej jakąś etykietkę to jęst to improwizowany rock. Lista potencjalnych dookreśleń jest długa. Progresywny? Psychodeliczny? Post? Noise? Grunge?

Efektowna ściana dźwięku, z chwilami wytchnienia (Pride ma spory zestaw gongów idealnie współbrzmiących z dronowymi tonami basu). Gra Evansa robi spore wrażenie, nie bez powodu jest on uznawany za jednego z najlepszych współczesnych trebaczy. Potrafi zagrać ultra szybko i precyzyjnie. Pulverize The Sound to bardzo dokładna muzyczna machina o ogromnej mocy, panowie rozpedzają się do setki błyskwicznie, rzadko zwalniają, ąż trudno złapać oddech – co należy rozumieć zarówno jako komplement jak i krytykę.

Czwartek 15 listopada. Dwa koncerty w sali muzeum Manghha. Najpierw Krakow Improvisers Orchestra, z gościnym udziałem czwórki improwizujących tańcerzy – wizualna część koncertu bardzo ciekawa, pełna zaskakujących interakcji, zarówni między tańcerzami jak i na lini taniec- muzyka. Orkiestra wyraźnie rozwija oraz doskonali swój język. Dyryguje Paulina Owczarek (na chwilę zastępuję ją też tancerka Małgorzata Haduch). Nie ma tu rozbudowanych improwizacji solowych czy wybijących się instrumentów, ale mamy bardzo ciekawą zabawę dźwiękową materią, pełną zapętleń, gry fakturą /gęstością/ tempem. Orkiestra bardzo umiejętnie gra też jazzową konwencją. W pewnym momencie pojawia się też bardzo nośny gitarowy riff, który staje się podstawą szalonej quasi big-bandowej gonitwy (przywołuje na myśl wielkomiejskie brzmienie “A Foggy Day” w wykonaniu orkiestry Charlesa Mingusa).

Drugi set to występ Kaja Draklser Oktet. Zdecydowanie nietypowy jest skład instrumentalny zespołu: wokalistki Laura Polence oraz Bjork Nielsdottir, Ada Rave i Joachim Badenhorst na saksofonach (i klarnecie), Gerge Dimitriu na skrzypcach, Lennard Heyndels na basie, Onno Govaert na perkusji oraz liderka na fortepianie. Rozpoczyna hipnotyzujące solo kontrabasu, delikatny motyw grany przez Kaję na mbirze oraz dwa czarujące głosy, przemieszczające sie po sali, posród publiczności. Czasami harmonizujące, czasami w unisono, czasami przeplatające swoje frazy.

Cudowny początek nizwykłego koncertu. Draksler stworzyła cykl poetyckich pieśni czerpiąc inspiracje z muzyki dawnej, opery, spiritual, ludowej, piosenki autorkiej (za teksty służą poezje m.in Pablo Nerudy). Niebywała rzecz ale pianistka i bądż co bądz liderka zespołu, przez pierwsze kilkanaście minut koncertu nawet nie dotknie fortepianu. Ale jednocześnie cały czas widać, że jako kompozytor sprawuje kontrolę nad biegiem wydarzeń. W trakcie całego koncertu Draksler stroni od pierwszego planu, tylko raz zagra nieco bardziej rozbudowane solo – piękną, pozytywkową niemal melodię, przywołująca na myśl etiudy Cage’a na fortepian preparowany, ale też nastrój muzyki Erika Satie.

Wspaniale grają bez wyjątku wszyscy, Govaert ma w zestawie ogromny kocioł, którym łatwo może zaznaczyć podniosłość poszczególnych tematów. Dimitriu, Badenhorst i Rave z ogromnym wyczuciem prowadzą głowne linie melodyczne. Do Rave należy też najbardziej przejmująca improwizacja wieczoru – instrumentalny litania, Aylerowski płacz, a właściwie stłumiony krzyk saksfonu (metalowa puszka włożona do instrumentu, tłumi dźwięk ale jednocześnie pogłebia efekt wibrato).

Ale najważniejsze w tym koncercie są głosy – mocne, czyste, wspaniale współbrzmiace. Jazzowa awangarda zna całe rzesze wybitnych improwizatorów, kilku kompozytorów, Draksler dołączyła do grona najbardziej elitarnego – kompozytora awangardowych piosenek. A są to piosenki jedyne w swoim rodzaju. Aw tych piosenkach spotykają sie zaskakujące elementy. To jedna z najbardziej udanych i oryinalnych fuzji muzycznych jakie słyszałem. I przyznam, że czekam niecierpliwie kiedy już za niecały tydzień skończy się sezon festiwalowy i w domowym zaciszu będę mógł wrócić do muzyki Kaja Draksler Octet. Zjawiskowy koncert.