Kyle Eastwood na warszawskiej Starówce

Autor: 
Małgorzata Lipińska

Jak co tydzień, w lipcu i sierpniu, już chyba od 18 lat, tak i w ostatnią sobotę odbył się koncert w ramach festiwalu Jazz na Starówce. Tym razem wystąpił KYLE EASTWOOD BAND w składzie: Kyle Eastwood - kontrabas, Graeme Blevins - saksofon sopranowy, altowy, Graeme Flowers- trąbka, Andrew McCormack - fortepian, Martyn Kaine - perkusja.

Jak zwykle też Rynek warszawskiej Starówki był dość wypełniony. Być może nazwisko Eastwood zelektryzowało przybyłych? Być może sprawiła to powtarzana przez organizatorów, a za nimi przez znaczną większość mediów informacja, że syn słynnego „brudnego Harry’ego” jest w Polsce po raz pierwszy. Jeśli tak to zabieg okazał się skuteczny tyle, że wprowadzający w błąd. Kyle bowiem odwiedził już Polskę wcześniej. W 2008 roku zawitał do Łodzi gdzie wystąpił podczas gali tzw. jazzowych Oscarów. Zatem z premiery nici.

A ja cóż, nie należę do tych, którzy idą na koncert bo syn czy córka iksińskiego akurat występuje... Czasem co prawda, może być to ciekawe, nawet jeśli kierunek rozwoju zawodowego, czy artystycznego seniora i juniora jest podobny. W sobotę ten przypadek nie zachodził. Kyle wybrał drogę muzyka zarabiającego na życie grając na basie. Nie korci go póki co aktorstwo i reżyseria. Oprócz więzó rodzinnych jednak obydwu panów połączył jazz. Czy to jednak wystarczy, aby koncert był ciekawy, poruszający? No mim zdaniem nie.

Tak więc, skład - klasyczny, bez żadnych niespodzianek. Muzyka zwykła i także nie niosąca ze sobą  zaskoczeń. Chyba, że takim zaskoczeniem miało być wymienianie kontrabasu na bas elektryczny. Ale przecież nie tylko Kyle Eastwood tak robi. Na tej samej scenie, występował już dżentelmen tak robiący i to ze znacznie lepszym skutkiem. Mowa o Avishaiu Cohenie. Porównań dalszych jednak czynić zdecydowanie nie warto. To inne muzyczne światy. Co gorsza pod względem brzmienia sobotni koncert był raczej ubogi, wręcz nudny i niestety mający niewiele wspólnego z jazzem, a szkoda.