Gangsterskie klimaty - Steven Bernstein i Sex Mob w Mózgu!

Autor: 
Alicja Dylewska
Autor zdjęcia: 
Bogdan Adamczyk

 

Lubię gangsterskie klimaty i muzyków, którzy nie mają potrzeby puszenia się swoim warsztatem oraz izolowania od publiczności, bo mają za sobą lata bytności na scenie. Taki jest Steven Bernstein i jego Sex Mob, to pewne, bo doświadczalne. Zapewne każdy, kto zna tę formację, wiedział, że będzie wesoły feeling, doskonała komunikacja pomiędzy muzykami i wysoki poziom wykonawczy. I tak też było.

Pozytywna energia unosiła się ze sceny już od samego początku. Pierwsze słowo należało do Wollesena, który schował się za zestawem perkusyjnym i z niewielkim natężeniem rzeźbił na perkusjonaliach dźwięki, mające dać początek utworowi, zadedykowanemu przez Bernsteina siódmej edycji Mózg Festivalu. Panowie rozkręcali się więc delikatnie, dźwięki saksofonu, trąbki i basu wyłaniały się powolnie, wtórując perkusji. Trąbka leniwie naznaczała swoją obecność, tworząc stonowaną, błogą atmosferę. Można było poczuć się jak u progu wieczoru we współczesnym Cotton Clubie, kiedy to goście dopiero rozkręcają się brzmieniem muzyki i sączeniem wszelakich trunków.

Klimat ten nie trwał jednak zbyt długo. Steven Bernstein, wirtuoz trąbki suwakowej, systematycznie rozwijał wypowiedź, uskuteczniając, co zrozumiałe, posuwiste sola. To on nadawał ton i wyznaczał brzmienie całemu zespołowi. Chwilami stawał się dyrygentem, wskazując kolejność gry poszczególnym muzykom. Z uśmiechem też i pełną aprobaty gestykulacją wsłuchiwał się grę pozostałych.

To wspaniałe móc doświadczać pełnej zrozumienia i fenomenalnie rozwijającej się interakcji pomiędzy muzykami. Bernstein jest niewątpliwie liderem, ale nie ma potrzeby górowania nad pozostałymi muzykami. Cudownie prowadził z nimi dialogi, szczególnie z saksofonistą Brigganem Kraussem, z którym zabawnie przekomarzał się w muzycznej konwersacji. Chcąc rozruszać nieśmiałe towarzystwo na widowni, nawoływał do okazywania emocji poprzez swobodne wydawanie okrzyków, samemu takie przykładowe okrzyki wydając.  Kiedy więc ze strony słuchacza padło stwierdzenie, że należą mu się większe owacje, Bernstein wziął do ręki mikrofon i postanowił urządzić amerykańskie show. Widać, co zrozumiałe, że kontakt z publiką i jej emocje stanowią znaczący aspekt występu muzyków. Wszak to dla niej grają, a to oznacza, że swoich odbiorców darzą szacunkiem i nie pozwolą mu się nudzić.

Były melodie, były wyimprowizowane sola, była gangsterska atmosfera, było tańczenie z trąbką i wszystko to pełne fantastycznych wibracji. Udało się też wywołać zespół do bisu, co podczas tegorocznego festiwalu zdarzyło się tylko raz. Z takich koncertów wychodzi się z lekkim niedosytem i pragnieniem ponownego spotkania. Oczekuję z radością na kolejne.