Bielska Zadymka Jazzowa - dzień V: Lichtański Sound Lab, Gretchen Parlato i Benny Golson

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

Kulminacją piątego dnia Zadymki Jazzowej był koncert galowy w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Na scenie mieli stanąć: laureat finału konkursu młodych wykonawców jazzu, z dnia poprzedniego – zespół Lichtański Sound Lab, Gretchen Parlato – uznana amerykańska wokalistka jazzowa z zespołem oraz gwiazda wieczoru - bodaj największa gwiazda tegorocznej edycji Zadymki – Benny Golson z towarzyszącymi mu muzykami, z programem ‘We remember Cliff’ - utworami poświęconymi i związanymi ze zmarłym tragicznie przyjacielem Golsona, trębaczem jazzowym – Cliffordem Brownem.

Wszystkie występy wieczoru (podobnie jak w dniach poprzednich) rejestrowane były przez operatorów francuskiej telewizji muzycznej Mezzo poświęconej muzyce klasycznej i jazzowej. Dzięki obecności tej stacji występ młodego laureata konkursu mógł zostać zaprezentowany 16 milionom abonentów Mezzo TV, co oznaczało dodatkową promocję, o jakiej młodzi muzycy z pewnością nawet nie marzyli.

Lichtański Sound Lab wystąpił na scenie częściowo z własnym repertuarem. Ich koncert był zdecydowanie lepszy niż występ w dniu wcześniejszym – muzycy byli o wiele bardziej swobodni, widać było wyraźnie, że napięcie związane z rywalizacją o tytuł laureata konkursu zniknęło, a na jego miejsce pojawiła się pewność własnej, świeżo potwierdzonej pozycji i duma z uzyskanego tytułu.

Zespół zagrał kilka utworów, m.in. kompozycje Krzysztofa Komedy, jak również utwory skomponowane przez Wojciecha Lichtańskiego (solidne, dobrze zbudowane kompozycje, bardzo dobrze wykonane, potwierdziły talent i umiejętności muzyków). Przygotowany repertuar stanowiły żywe, dynamiczne utwory, korespondujące z wiekiem i temperamentem młodych muzyków (studentów Akademii Muzycznej w Katowicach), choć, bardzo podobne charakterem, po pewnym czasie przestawały oddziaływać na słuchaczy.

Po występie kwartetu i kilkunastominutowej przerwie, na scenie pojawili się muzycy wraz z towarzyszącą im wokalistką, Gretchen Parlato - pierwszą z gwiazd sobotniego wieczoru. Wprowadzeni zostali na scenę barwną i jak zwykle dowcipną zapowiedzią Jana Ptaszyna Wróblewskiego - gdyby przewidziano nagrodę za najlepszą konferansjerkę festiwalu, zdobyłby ją jednogłośnie Ptaszyn Wróblewski. 
Parlato - córka basisty w zespole Franka Zappy - którą można było pamiętać z koncertu Terri Lyne Carrington, na którym wystąpiła gościnnie, w sobotni wieczór występowała z Aaronem Parksem na fortepianie (również towarzyszył Carrington w czasie czwartkowego występu), Alanem Hamptonem na kontrabasie i usadowionym nieco w głębi sceny Markiem Guilianą na perkusji.

Wokalistka, która już od paru lat robi wielką międzynarodową karierę, potwierdzoną szeregiem wyróżnień, w tym tytułem najlepszej wokalistki jazzowej wg amerykańskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Jazzowych -  wykonywała m.in. kompozycje Alana Hamptona, ale również utwory Björk. Niektóre po raz pierwszy na scenie.
Gretchen Parlato posiada aksamitny, subtelny głos, którym wyśpiewuje proste i pogodne pieśni, wzbogacając je różnymi odgłosami, przywodzącymi niekiedy na myśl dżunglę południowoamerykańską. Wykonywane przez nią utwory przywodziły skojarzenia z artystkami takimi jak: wymieniona wcześniej Björk, czy Stina Nordenstam.
Również towarzyszący jej na scenie muzycy mieli sposobność pochwalić się umiejętnościami podczas partii solowych.


Choć dobry, występ Parlato był jednak dość jednorodny stylistycznie i po kilku utworach podobnych do siebie charakterem słuchacz mógł ulec pewnemu zobojętnieniu, a nawet znużeniu.
Właśnie wtedy koncert się zakończył i po kolejnej, kilkunastominutowej, przerwie zaproszono na scenę Benny’ego Golsona. Zanim artysta rozpoczął swój występ otrzymał z rąk prezydenta Bielska-Białej figurkę Aniołka Jazzowego zaś z rąk redaktora naczelnego Jazz Forum, Paweła Brodowskieogo, numer zawierający wywiad z Golsonem i zdjęcie na okładce „Znam tego gościa” stwierdził saksofonista wskazując palcem na swoją podobiznę na okładce Jazz  Forum.

Koncert Golsona stanowił wspomnienie po swym zmarłym tragicznie w wypadku samochodowym, na początku kariery muzycznej, przyjacielu i towarzyszu scenicznym Cliffordzie Brownie - czarnoskórym trębaczu jazzowym, związanym z bebopem. Golson, luminarz klasycznego jazzu i bluesa, swego czasu koncertujący z Dizzym Gillespiem, członek The Jazz Messengers Arta Blakey’go, kompozytor utworów, które z czasem zaliczone zostały do standardów jazzu, wyszedł na scenę w towarzystwie: trębacza Eddie’go Hendersona (występował z Herbie Hancockiem, w The Jazz Messengers Arta Blakey’a, ale również z Jarkiem Śmietaną i Andrzejem Cudzichem, i innymi), kontrabasisty Reggie Johnsona, perkusisty Alvina Queena oraz Tilla Brönnera na trąbce i Olafa Pohlziena za fortepianem. Utwory, utrzymane w klasycznej stylistyce, poprzedzone były komentarzem i anegdotami opowiadanymi przez Golsona. Było to niezwykle ciekawe i przenosiło publiczność do czasów młodości muzyka; czasów gdy występował on wraz z Cliffordem Brownem, nieobecnym bohaterem koncertu.

Przez cały występ miało się wrażenie, że uczestniczymy w spotkaniu bliskich przyjaciół, którzy wspominają tego, który odszedł, ale były to wspomnienia pogodne, przywodzące na myśl obrazy filmowe Ameryki lat 50-tych. Serdeczność i bezpośredniość Golsona sprawiała, że publiczność miała wrażenie pełnoprawnego uczestniczenia w tym sentymentalnym odrobinę spotkaniu zażyłych kumpli. Swoboda, lekkość, bezpośredniość relacji między muzykami na scenie były niezwykle czytelne i wyraziste dla słuchaczy na widowni teatru, w którym odbywał się koncert.

Repertuar był zróżnicowany. Jak wpsominał Golson: „Czasem graliśmy wolno, a czasem wykonywaliśmy szybkie kawałki, sprawdzając jak szybko potrafimy zagrać”. Publiczność zgromadzona tego wieczora w teatrze miała okazję stwierdzić, że Golson i jego towarzysze na scenie potrafią zagrać istotnie bardzo szybko! Wśród utworów znalazły się tak te o bardziej bluesowym jaki i jazzowym charakterze, nastrojowe ballady i szybsze, a czasem wręcz szalone ‘kawałki’, przeplatane solowymi popisami poszczególnych muzyków. Sprawiało to wrażenie, jakby każdy z nich chciał opowiedzieć własną opowieść o Cliffordzie Brownie.

Występ Benny Golsona był zdecydowanie najmocniejszym punktem sobotniego wieczoru i choć zakończył się on dobrze po północy, nie dostrzegłem u nikogo śladów zmęczenia czy znudzenia na twarzy, kiedy po owacjach i gromkich brawach opuszczali wdownię, która jeszcze przed chwią wypełniona była do ostatniego miejsca. Wszyscy chyba mieli poczucie, że uczestniczyli w wydarzeniu, które stanowiło zenit tegorocznej Zadymki Jazzowej, mimo, iż następnego dnia czekał nas wciąż niezwykły koncert grany (tradycyjnie na zakończenie Zadymki) we wnętrzu schroniska na szczycie Szyndzielni, o którym będzie można przeczytać w osobnej relacji.