Amina Figarova w 12 /14 Jazz Club - jazz dnia dzisiejszego.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

To jest sytuacja, która przywraca wiarę, że w Warszawie może istnieć klub jazzowy. Taki stricte jazzowy, w którym grają nie tylko młodzi gniewni, ale i starsi nieco, jazzowi twórcy nie tylko z Warszawy. Program klubu 12 / 14 imponuje tym bardziej, że to rzeczywiście najmniejszy klub jeśli nie na świecie to na pewno na Starym Kontynencie.

I jak to często bywa z najmniejszymi klubami, cieszą się one sympatią muzyków. Nie ze względu na gabaryty. Każdy przecie woli zagrać dla tysięcy nie dziesiątek słuchaczy, ale dlatego, że czują się tam dobrze, czują się potrzebni i koncerty niemal nigdy nie mają charakteru randki w ciemno. Jest też coś wyjątkowego kiedy stłoczeni na scenie muzycy grją dla stłoczonej na Sali publiczności. Łatwiej wtedy o ten rodzaj unikatowej więzi pomiędzy artystą, a słuchaczem. Oprócz muzyków polskich bywa, że 12 /14 Jazz CLub odwiedzają muzyce zagraniczni i to cieszy jeszcze bardziej i krzepi myśl, że chcą zajrzeć do klubu, który mieści nieco ponad 20 osób. Jeszcze piękniej jest kiedy trafiają muzycy nie tylko zagraniczni, ale także ważni. Zapytacie kto jest Amina Figarowa, że jest ważna. No nie jest Herbie Hancockiem, to prawda, ale to może i lepiej bo drugiego takiego świat mógłby nie unieść. Nie jest te czarnoskórą Amerykanką śpiewającą standardy, ale to też dobrze, bo ostatecznie ile można słuchać „Over The Rainbow” czy innych klasyków, najczęściej zaśpiewanych jak pan Bóg przykazał.

 

Amina Figarova nie śpiewa, nie jest jazzową celebrytką, ale w 2014 roku była wybrana przez szacowne grono redakcji Donwbeatu młodą kompozytorką roku. Pochodzi z Azerbejdżanu, ale mieszka w Nowym Jorku i otacza się znakomitymi muzykami, którzy potem napisane przez nią utwory grają. Jeśli grają zawsze tak jak podczas niedzielnego koncertu to sądzę, że Amina może czuć się artystką w znacznej mierze spełnioną. I nie mam tu na myśli wyłącznie doskonale znanego mam nadzieję, a grającego na saksofonach tenorowym i sopranowym Wayne’a Escoffery’ego, ale i pozostałych członków zespołu, że szczególnym wskazaniem na trębacza Erniego Hammera. Zresztą niesprawiedliwie byłoby kogokolwiek w tym bandzie wyróżniać, bo jak się wsłuchać w brawurową grę sekcji rytmicznej, Jeroen Vierdag – kontrabas i Darryl Green – perkusja, albo w rzetelne improwizacje flecisty Barta Plateau to prędko dojdziemy do wniosku, że tak naprawdę sesxtet pianistki to znakomicie zrównoważony band.

Nie spodziewałem się zobaczyć w 12 / 14 Jazz Club wielkiego audytorium, bo też i klub nie pomieściłby takowego. Sądziłem jednak, że wśród publiczności spotkam przynajmniej kilku dziennikarzy, znanych ze swojego zapatrzenia w downbeatowe rankingi. Tymczasem przybył tylko pan Paweł Brodowski, szef Jazzforum. I tu rodzą się pytania. Jak sprawić, żeby muzyka grana przez takiej klasy band stała się u nas, w kraju, bądź co bądź, chełpiącym się wielkimi jazzowymi tradycjami i niezwykłą na tę muzykę wrażliwością, choć odrobinę lepiej znaną, a w konsekwencji bardziej docenianą?

 

Jest też inne pytanie czy nie uczestnicząc w takich koncertach, mamy jakąkolwiek szansę przekonać się na własne uszy czym bywa contemporary jazz za Oceanem dnia dzisiejszego. Bo przecież co do tego raczej wypada się zgodzić, że jego serce nie bije rytmem świętej trójcy pianistyki (Hancock / Corea / Jarrett), ani też nie lśni wyłącznie błyszczącym soundem trąbki i saksofonów braci Marsalisów.

A sądzę jest się do czego przekonywać, choć twórczośc Aminy FIgarovej u nas akurat wpda w niemal w czarną dziurę ludzkiej percepcji. Ze względu głównie na to, że nie ma w niej free rozumianego jako estetyczny gadżet, nie ma bluesa i funku jako okazji do potupania, ani jazzu, takiego jaki kojarzy się z zadynionym klubem, muzykami na sporym rauszu. Słowem dla dla jednych za gładka, dla innych za trudna. W zamian za to za muzyką Aminy Figarowej stoją bardzo dobrze napisane nowoczesne utwory, dbałość o to by utwory były atrakcyjne i w pobieżnym odsłuchu, i przy głębszym, dokładniejszym wsłuchaniu się. Stoi za nią też wykonawstwo, które chwilami zapiera dech w piersiach.