Trilinear Polarity

Autor: 
Andrzej Nowak (Trybuna Muzyki Spontanicznej
Georg Graewe / Frank Gratkowski / Fred Lonberg-Holm
Wydawca: 
FSRecords.net
Dystrybutor: 
https://sluchaj.bandcamp.com/album/trilinear-polarity
Data wydania: 
26.09.2022
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Georg Graewe - piano Frank Gratkowski - clarinet, bass clarinet, contrabass clarinet Fred Lonberg-Holm - ‘cello

Trzech muzyków, dwóch Niemców i jeden Amerykanin, zagrali na początku bieżącego millenium koncert, którego dokumentacja fonograficzna, jak wiele przejawów ludzkiej aktywności w dziedzinie muzyki improwizowanej, wylądowała w szufladzie jednego z nich (a być może także w klubowych archiwach pewnego renomowanego klubu w niemieckiej Kolonii).

Po latach jakiś dobry duszek odnalazł taśmę, odsłuchał i oniemiał…. Tak dobre wydało mu się to nagranie! Muzycy dość szybko orzekli, iż materiał należy wydać, a ów fakt podsumować koncertami w trio, które w dotychczasowej historii ludzkości zagrało tylko ten jeden raz, niemal dokładnie 18 lat temu. Zauważmy, iż duża część tej intrygi dzieje się w Polsce - krążek dostarcza krajowa Fundacja Słuchaj!, a jej zbrojne ramię zaprasza trio na nadchodzący w tym tygodniu, warszawski Festiwal Ad Libitum.

Ot, cała historia i jakże wspaniała muzyka – Panie i Panowie, Georg Graewe, Frank Gratkowski i Fred Lonberg-Holm!

Pierwsza opowieść wieczoru zdaje się mieć wyjątkowo przemyślaną dramaturgię. Zasadniczą metodą pracy artystycznej jest tu oczywiście improwizacja, ale ciekawie ustrukturyzowana. Na początek fortepianowe zagajenie, pod które podłącza się klarnet kontrabasowy, płynący gęstym, ale ulotnym, jakże braxtonowskim tembrem. Wiolonczela wchodzi do gry po prawie trzech minutach, ale zostaje niespodziewanie sama na scenie. Po chwili powraca piano i mamy kolejny duet. W połowie siódmej minuty powraca klarnecista (w jego dłoniach najlżejsza odmiana instrumentu!) i dopiero wtedy po raz pierwszy słyszymy trio w pełnej krasie. Ale też tylko na chwilę, bo piano znów robi sobie małą drzemkę. Zakończenie utworu płynie już dość spokojnymi, kameralnymi frazami, rozsyłanymi przez wszystkich artystów.

Początek drugiej improwizacji muzycy budują ze szczególną pieczołowitością. Narracja w trybie stand by - wiolonczela rezonuje, klarnet melodyjnie syczy na pograniczu ciszy, a piano stawia drobne stemple. Dużo preparowanych fraz, część z nich podawana imitacyjnie przez Freda i Franka. Bogata struga kameralnych lamentów i zwinnych dekonstrukcji. Z kolei trzecia część, kreowana nad wyraz kolektywnie, zdaje się być nieco bardziej dynamiczna. Jakby odważniejsze, głośniej artykułowane frazy, ale niepozbawione warstwy kameralnej zadumy. Garść post-jazzu, kilka post-klasycznych uderzeń w klawiaturę. Wiele wskazuje na to, iż tego wieczoru muzykom we wszystkim jest do twarzy. A dodatkowym stemplem jakości pierwszej fazy koncertu jest krótka, ledwie kilkudziesięciosekundowa część czwarta. Otwiera ją wiolonczela w trybie pizzicato & arco, potem kilka głębszych oddechów klarnetu kontrabasowego i delikatne uderzenia w klawiaturę piana.

Piąta odsłona kolońskiego koncertu trwa ponad 16 minut i śmiało możemy określić ją mianem części najważniejszej, po prawdzie także najbardziej wartościowej. Muzycy improwizują ze świadomością, iż mają dużo czasu. Zaczynają u progu ciszy, snując bardzo uporządkowane przebiegi, jakby posiłkowali się zapisem wprost z pięciolinii. Narracja nabiera dość szybko tempa, ale jest lekka, wręcz frywolna, nawet odrobinę taneczna. Emocje falują, a dramaturgii dodaje kolejny passus jednego z niższych odmian klarnetu. Piano po raz pierwszy nie stroni od dźwięków generowanych w jego wnętrzu, a cello raz za razem podsuwa nowy pomysł narracyjny. Improwizacja charakteryzuje się wyjątkowo zmiennym nastrojem – chwile kameralnej zadumy kontrapunktowane są nerwowymi podrygami. Świetne chwile ma tu każdy z artystów, jednak szczytem emocji zdaje się być krótki duet Freda i Franka. Gdy wszystko wskazuje na to, iż muzycy wyczerpali już wszelkie pomysły w ramach tego epizodu, dość niespodziewanie, jak jeden mąż, skaczą w ekspresyjne tango, któremu śmiało można przykleić łatkę free jazzu. Równie efektowne wydaje się być samo zakończenie. Pisk wiolonczeli, szum klarnetowej tuby, szybie przebiegi piana, wreszcie ostatnia prosta, którą wypełnia minimalistyczna zabawa w call & responce.

Ostatniej improwizacji daleko do miano koncertowego encore. To prawie dziesięciominutowa opowieść, która ma przynajmniej trzy fazy. Najpierw rzeczywiście sprawia wrażenie finałowej ballady, budowanej z zębem, ale stylowo kameralnej. Głębokie oddechy, przebiegi pełne zadumy i wiolonczela, która niespodziewanie łamie dramaturgię. Najpierw proponuje nam kilka fraz solo, a potem wypuszcza w bój pianistę, który bodaj jedyny raz tego wieczoru pokazuje swoje typowe, free jazzowe oblicze. Emocje skaczą ku górze, a grozę sytuacji wzmaga nerwowy tryb pracy klarnetu basowego. Narracyjny peak zdaje się być wyjątkowo udanym momentem całego wieczoru, jednakże muzycy, po jego bystrym wytłumieniu, postanawiają rozgrywać akcje przez kolejne dwie minuty, po prawdzie nie mając na to specjalnego pomysłu.

 

1. Isodynamics 9.22, 2. Mittenpunkt 7.20, 3. Trilinear Polarity pt1 7.39, 4. Trilinear Polarity pt2 1.57, 5. Trilinear Polarity pt3 16.48, 5. Trilinear Polarity pt4 9.10