Pytanie o nasze, a jakże proste życie - Bruce Springsteen "Wrecking Ball"

Autor: 
Piotr Świtakowski
Zdjęcie: 

Ciężko pisać o Springsteenie siedząc na Grochowie, kolejny raz słuchając „Wrecking ball”, wertując strony zachodniej prasy muzycznej, czytając recenzje, powoli kapitulując. Pytając googla „why Springsteen is a boss” i dowiadując się, że wszystko dlatego, że był szefem zespołu i dzielił kasę. Równo. Bo o to właśnie chodzi.

W 2012 roku Boss staje po stronie pokrzywdzonych, wyzyskiwanych, oburzonych. Nie pierwszy raz, tym razem mocniej, głośniej. Bruce nazywa swoją nową płytę głosem wściekłego patriotyzmu. Czerpiąc z amerykańskiej muzycznej tradycji białych cofa się do początków państwowości, wojny secesyjnej pytając, co się stało z tym krajem, z solidarnością społeczną, gdzie podziało się serce Ameryki, jej duch? Hip hopowe bity, chór gospel, gościnny udział Toma Morello znanego z Rage Against The Machine to tylko dodatki do manifestu niesprawiedliwości, której widmo krąży nad Stanami. W gruncie rzeczy to kolejny album Bruce'a Springsteena, bez większych rewolucji, piosenki z mocnymi refrenami, ballady, ten sam zdarty głos, na okładce ten sam facet, w t-shircie z Telecasterem w ręku. 

Ciężko pisać o Springsteenie, wiedząc więcej, próbując sprzedać to jakoś polskiemu słuchaczowi próbując opisać czym jest heartland rock, próbując przetłumaczyć, ładnie, „blue-collar worker” wytłumaczyć że „Born in the USA” nie jest piosenką o krainie mlekiem i miodem płynącej.

To zawsze była muzyka przedmieść, pracowników fizycznych, muzyka o miłości do dziewcząt z supermarketu, o rozbijaniu się z nimi po sennych ulicach zmęczonego miasta. Liryzm ławek w parku, neonów odbijających się w kałużach. Muzyka celebrująca „miejskie zaułki i dachy domów”, robotniczy etos, poklepująca po ramieniu w cięższych czasach bezrobocia i rozczarowań. Springsteen - dokumentalista, choćby na genialnej, już trzydziestoletniej, 'Nebrasce' określanej mianem „jednego z lepszych obrazów amerykańskiego życia” (cytat za Rosanne Cash, córce Johnny'ego kolejnego, wielkiego niezrozumiałego nad Wisłą). „Byliśmy pięknoduchami i wydawało nam się, że wyklęty lud ziemi jest czarny i żyje tylko w Ameryce, i tam układa swoje pieśni. A tymczasem siedział przed nami, na gołej ziemi, spalony na brąz i żylasty od kamieniołomu.”, to „Grochów” Stasiuka. A może jednak jesteśmy w stanie zrozumieć o czym śpiewa Bruce? Bo Grochów podobno jest jak Brooklyn, a Springsteen ciągle mieszka w New Jersey.

Proste życie proszę państwa, to które ostatnio posypało się, mnożąc pytania o przyszłość naszej zachodniej cywilizacji i naszego, a jakże prostego życia.

Czy warto sięgnąć po „Wrecking ball”, czy lepiej kupić „Nebraskę”? Ale o tym kiedy indziej...